Pokazuje: 1 - 2 of 2 WYNIKÓW
Polityka

Rozmowa z gen. Mirosławem Różańskim

19.09.2023

Rozmowa
z gen. Mirosławem Różańskim

POLITYKA

– Jeśli chodzi o system kierowania i zarządzania naszym bezpieczeństwem, w tym względzie mówię z całą odpowiedzialnością, możemy czuć się co najmniej niekomfortowo. Ba, mamy prawo mieć wątpliwości, czy osoby odpowiadające za nasze bezpieczeństwo prawidłowo wypełniają swój konstytucyjny mandat – mówi gen. Mirosław Różański, były Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych, doradca Polski 2050, kandydat na senatora.


Paweł Brol: Panie generale, balon z rosyjskimi napisami spada koło Braniewa, białoruski helikopter swobodnie lata w polskiej przestrzeni powietrznej, a żołnierz tej samej narodowości przekracza granicę i piłuje jedno z przęseł zapory oddzielającej nasz kraj od Białorusi. W Przewodowie giną ludzie po uderzeniu rakiety, hakerzy skutecznie atakują serwery Akademii Sztuki Wojennej. Zwykły obywatel śledzący doniesienia medialne może poczuć się zagrożony, podczas gdy rządzący zapewniają, że Polska jest bezpieczna. Jak pana zdaniem jest naprawdę?

Gen. Mirosław Różański*: Trzeba powiedzieć wprost, że wszystkie te zdarzenia, które pan wymienił, miały miejsce. To nie jest kwestia wyimaginowana, tylko rozmawiamy o faktach. Dzisiaj mamy w przestrzeni komunikacji ze społeczeństwem dwa wymiary, które doprowadzają do tego, że niejeden z obywateli ma déjà vu. Przełączając kanał w telewizorze jeden, drugi czy kolejny słyszy zupełnie odmienne informacje. Ja zacząłbym od tego, że Polska dzisiaj jest bezpieczna dzięki swojemu udziałowi w Sojuszu Północnoatlantyckim (NATO) i członkostwie w Unii Europejskiej. Przywołując Sojusz, wszyscy oczywiście pamiętamy o słynnym artykule 5, który mówi: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego i to każe nam mieć przeświadczenie, że gdyby nastąpiło realne zagrożenie, to nie jesteśmy sami. Jednocześnie zawsze mocno podkreślam, że jest jeszcze art. 3 traktatu waszyngtońskiego, który zobowiązuje członków NATO do tego, aby utrzymywały i rozwijały własne zdolności obronne. I tutaj jesteśmy przy clou pańskiego pytania. Trudno mówić o tym, że Polska jako samodzielny kraj jest bezpieczna, jeżeli mają miejsce zdarzenia, które pan przytoczył. Wysoce niepokojące jest to, że osoby, które odpowiadają za nasze bezpieczeństwo, m.in. prezydent, premier czy minister obrony narodowej, w swoich publicznych przekazach niestety mijają się z prawdą. Dochodzi do sytuacji takiej, że ta słynna rakieta, która spadła w okolicy Bydgoszczy, jest „bezimienna” przez kilka miesięcy, z kolei minister mówi, że nic o tym nie wiedział, a winne są temu struktury wojskowe, konkretnie dowództwo operacyjne. Powiem tak… Rakieta spadła i to jest fakt. Jeżeli przez cztery miesiące urzędnik państwowy, szef MON twierdzi, że nic nie wie o tym, to tutaj jest coś nie tak. Jeśli więc chodzi o system kierowania i zarządzania naszym bezpieczeństwem – w tym względzie mówię z całą odpowiedzialnością – możemy czuć się co najmniej niekomfortowo. Ba, mamy prawo mieć wątpliwości, czy osoby odpowiadające za nasze bezpieczeństwo prawidłowo wypełniają swój konstytucyjny mandat w tym zakresie.

Dlaczego pana zdaniem rządzący mijają się z prawdą? To jest kwestia złego zarządzania, problemów z komunikacją czy celowe działanie?

Panie redaktorze, moja ocena jest jednoznaczna. Weźmy pod uwagę, że w miesiącach poprzedzających te zdarzenia, w październiku (2022 – przyp. PB), minister obrony narodowej wypowiada się publicznie, że mamy wielowarstwowy system obrony powietrznej. To była jego odpowiedź na postulat, aby włączyć się jako kraj w budowę europejskiego systemu obrony powietrznej. Inicjatorem tego projektu są Niemcy i, jak wiemy, wśród obecnie rządzących panuje powszechna narracja, że wszystko co niemieckie jest złe. Minister zatem komunikuje, że absolutnie go nie potrzebujemy, bo mamy swój własny. Wypowiadając te słowa, już wtedy, mówiąc delikatnie, mijał się z prawdą, bo nie posiadamy wielowarstwowego systemu obrony powietrznej. Jemu wtórował przewodniczący sejmowej Komisji Obrony Narodowej, który uważa, że niebo jest tak bezpieczne jak nigdy dotąd. To nomen omen były żołnierz zawodowy pan major Jach. I proszę zauważyć, co się dzieje… W listopadzie ginie dwóch polskich obywateli, bo w polską przestrzeń wlatuje rakieta, która jest konsekwencją działań zbrojnych na terenie Ukrainy. Miesiąc później, w grudniu, przez pół Polski przelatuje rosyjska rakieta, spada sobie, a dowiadujemy się o tym dopiero po czasie. Uważam, a moje stwierdzenie graniczy z pewnością, że wtedy wojskowe służby powiadomiły wszystkie te osoby, które powinny być powiadomione, czyli ministra obrony narodowej. Może nie personalnie, bo minister się chowa za centrum operacyjnym MON, które jest obsadzone przez osoby wysoce niekompetentne i mogły one zbagatelizować tę sprawę. To jednak nie usprawiedliwia pana ministra. Premier też został powiadomiony przez szefa sztabu generalnego. Myślę, że tutaj zadziałał więc czynnik polityczny, związany z chęcią budowania wizerunku obecnie rządzących jako panujących nad sytuacją naszego bezpieczeństwa.

Gdyby to pan miał dzisiaj moc sprawczą, żeby zadbać o bezpieczeństwo Polaków, to od czego by pan zaczął?

W związku z tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, po szczycie NATO w Madrycie Rosja została jednoznacznie wskazana jako kraj, który zagraża naszemu regionowi. Gdyby więc dzisiaj doszło do wojny o charakterze kinetycznym, to największym wyzwaniem jest zagrożenie z powietrza, czyli wszelkiego rodzaju systemy rakietowe, którymi dysponuje Rosja, czy to hipersoniczne Kindżały, czy Iskandery, które już też przecież stacjonowały w Obwodzie Kaliningradzkim, rakiety Kalibr, które mogą być wystrzeliwane np. z akwenu Morza Czarnego i dosięgnąć każdego punktu na terenie Polski. W pierwszej kolejności należałoby zbudować skuteczny system obrony powietrznej. Powinien on składać się nie tylko z systemów obrony przeciwrakietowej, zawartych w programach Narew, Pilica i Wisła, ale również z lotnictwa myśliwskiego, które jest immanentną częścią takiego systemu. Dzisiaj więc rekomendowałbym, żeby był budowany system obrony powietrznej, który zapewniłby bezpieczeństwo nie tylko wojsku, nie tylko administracji, ale też infrastrukturze krytycznej, która jest niezwykle istotna dla żywotności państwa i zapewnia bezpieczeństwo naszych obywateli. Powtórzę to, co często mówię, że jako Polska, jako Siły Zbrojne powinniśmy posiadać zdolności do identyfikacji zagrożeń i ich zwalczania jeszcze poza granicami naszego kraju. Gdybyśmy posiadali taki sprawny system obrony powietrznej i on byłby dodatkowo spięty z budowanym obecnie europejskim systemem, to moglibyśmy zwalczać rakiety zanim dolecą nad terytorium Polski.



A co z dronami i cyberbezpieczeństwem? Ich rola na gruncie działań wojennych jest coraz bardziej istotna.

Dotyka pan dwóch rzeczy. Myśląc o zagrożeniach, pamiętajmy, że te systemy bezzałogowe również są po stronie rosyjskiej. Jeśli chodzi o nasze zdolności w tym zakresie, to był program operacyjny dotyczący systemów bezzałogowych, który został przyjęty przez rząd jeszcze przed 2015 rokiem i ten program, zresztą jak wszystkie pozostałe, decyzją pana Macierewicza z czerwca 2016 został wstrzymany. Dzisiaj sytuacja wygląda tak, że dopiero zakup dronów tureckich jest pierwszym czynnikiem, który spowodował, że zaczynamy budować te zdolności. Jakie jest znaczenie systemów bezzałogowych, to też pokazuje nam wojna na Ukrainie. Okazuje się, że nawet takie rozwiązania, które są swojego rodzaju improwizacją, mają niezwykłą skuteczność. Myślę, że – użyję takiego określenia – program dronowy powinien mieć wymiar o charakterze narodowym. Tego typu postulaty pojawiały się już w przeszłości, warto do nich wrócić i systemy bezzałogowe rozwijać. One mają dwa wymiary: rozpoznawczy i uderzeniowy. Jeśli chodzi o rozpoznawczy, to chciałbym przytoczyć jeden przykład. Posiadamy bardzo dobry system ochrony wybrzeża, czyli nadmorskie jednostki rakietowe, które są wyposażone w systemy rakiet NSM (Naval Strike Missile – przyp. PB) produkcji norweskiej o zasięgu prawie 240 km. Nie posiadamy jednak systemów rozpoznania, które dałoby się zastosować adekwatnie do naszych możliwości. My w tym zakresie robimy dopiero pierwsze kroki i warto nad tematem popracować.

Jeśli chodzi o cyberprzestrzeń, to dotknął pan rzeczy, która według mnie jest głosem przyszłości. To jest wymiar, który przez niektórych jest w ogóle nierozumiany. Wojna kojarzy się z jednej strony z czołgami, artylerią, lotnictwem, obecnie trochę z zielonymi ludzikami, czyli wojną hybrydową, podczas gdy cyberprzestrzeń stanowi platformę, gdzie działania mogą być toczone permanentnie, bez wypowiedzenia wojny, bez bezpośredniej agresji. Wszyscy jesteśmy narażeni na działania od aktywności hakerskiej, po wpływanie na naszą świadomość i kształtowanie opinii w stosunku do własnych władz oraz przestrzeni pozakrajowej. W Polsce powstała taka struktura jak dowództwo wojsk, które ma działać w cyberprzestrzeni. Myślę jednak, że lepiej mówić o zdolnościach, które powinniśmy posiadać jako kraj, a nie tylko zasłaniać się dowództwem, jakoby sam fakt jego istnienia determinował bezpieczeństwo. Niestety, nie jesteśmy tutaj bezpieczni, bo to wymaga kształcenia naszego społeczeństwa od najmłodszych lat, żeby np. wiedzieć, że telefon jest rzeczą pomocną i przydatną, ale może stanowić zagrożenie, podobnie jak Internet. Obecnie stawiamy dopiero pierwsze kroki w tym zakresie.

W swoich wypowiedziach często pan podkreśla, że bezpieczeństwo to nie tylko wojsko. Proponuje pan patrzenie na nie w sposób holistyczny. Co to oznacza?

Dziękuję za to pytanie, bo ono jest niezwykle istotne. Na początku muszę jednak posłużyć się definicją, która będzie bazą do dalszej dyskusji. Czym jest bezpieczeństwo narodowe? To stan, który uzyskujemy przez właściwą ochronę i obronę przed zagrożeniami wewnętrznymi oraz zewnętrznymi, militarnymi i niemilitarnymi, przy użyciu wszystkich dostępnych sił i środków, jakimi dysponuje państwo. Już sama ta definicja wskazuje, że bezpieczeństwo nie sprowadza się tylko do zagrożenia militarnego, ale występują również zagrożenia niemilitarne i je obserwujemy. Pandemia jest tego przykładem, kryzys energetyczny czy kryzys migracyjny wywołany wojną. Ja zawsze wskazuję pięć filarów, które są kluczowe dla naszego bezpieczeństwa: system kierowania i zarządzania tym bezpieczeństwem, czynnik militarny, czyli armia, ochrona, a więc służby, które podlegają ministrowi spraw wewnętrznych i administracji, społeczeństwo oraz gospodarka. Porównuję to do palców dłoni – jeżeli wszystkie są sprawne, to ta dłoń działa dobrze, może wykonywać wszelkie czynności i jest pomocna. Jeśli skupiamy się tylko na kwestiach militarnych, to popełniamy błąd.

System kierowania i zarządzania – czy on jest dzisiaj sprawny, czy nie? Nie chcę już ponownie przywoływać tematu z rakietą, która spadła na terytorium Polski, ale spójrzmy chociażby na zarządzanie państwem w okresie pandemii. Mam daleko idące wątpliwości, czy było ono właściwe. Problemy z maseczkami, respiratorami, teraz dowiadujemy się, że szpitale miały kłopoty z kadrą, wydatkowano ogromne środki w sposób nieuzasadniony, system źle działał.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę kwestie wewnętrzne dotyczące zarządzania kryzysowego, to mam wątpliwość, czy nie przyniosło ono strat. Mamy przecież kryzys związany z zatruciem Odry, gdzie państwo szukało wytłumaczenia, zamiast podejmować skuteczne działania. Tutaj mógłbym też posłużyć się kryzysem energetycznym, ale jeszcze kilka słów o społeczeństwie.

Fot. M. Różański (z lewej) FB
Społeczeństwo musimy edukować. Jestem przeciwny retoryce, według której wszyscy powinni być gotowi do najwyższych poświęceń, co wyobraża sobie pan minister Błaszczak czy prezes Kaczyński. To żołnierze są do tego szkoleni, przygotowywani, żeby walczyć i ewentualnie ginąć za ojczyznę, nie społeczeństwo. Spójrzmy na sytuację w Ukrainie. Wojna się toczy, a są nadal potrzebni lekarze, hydraulicy, piekarze, energetycy etc. Warto więc zmienić spojrzenie na nasze bezpieczeństwo i tłumaczyć społeczeństwu, że każdy z nas ma jakąś rolę do wypełnienia i każdy z nas jest niezbędny.

Co więcej, jeżeli przy tym wszystkim nie postawimy na silną gospodarkę, która będzie w stanie z jednej strony zapewnić spokój egzystencjalny naszemu społeczeństwu, a z drugiej produkować te narzędzia, które są niezbędne do naszej obrony, to nigdy nie staniemy się bezpiecznym państwem.

Wspomniał pan o kryzysie energetycznym. Nie jesteśmy pod tym względem bezpieczni?

O wojnie wiedziano już dużo wcześniej i nie przygotowano się na jej następstwa. Chciałbym przypomnieć, że polskie władze już w listopadzie 2021 r. zostały powiadomione przez Stany Zjednoczone o zbliżającym się jej wybuchu na Ukrainie. Rządzący już wtedy mogli przygotować się na to, że w naszym państwie mogą wystąpić implikacje związane z tymże kryzysem, bo część surowców importowaliśmy z kierunku wschodniego, że może wystąpić kryzys migracyjny, żywnościowy. Dzisiaj zarządzający naszym bezpieczeństwem nie przewidują zagrożeń, tylko działają troszeczkę jak straż pożarna, która podejmuje działania wtedy, gdy już coś się wydarzy. Po drugie, świat idzie w kierunku dekarbonizacji i szukania takich źródeł energii, które będą przyjazne dla środowiska, natomiast rządzący naszym krajem przez ostatnie 8 lat odchodzili od tego. Chcę przypomnieć słynne deklaracje polityków podczas barbórek, że jeszcze 100 lat będziemy wydobywali węgiel. Oceniam te działania jako wysoce nieodpowiedzialne. Z drugiej strony nie podejmuje się działań zmierzających do umożliwienia ludziom instalowania własnych źródeł energii w gospodarstwach domowych czy ułatwienia tej drogi gminom. Czy chodzi tylko o to, żeby utrzymać te molochy energetyczne, które niestety narzucają nam ceny energii i niejednokrotnie doprowadzają do chwiania się gospodarki? Cierpią na tym mali oraz średni przedsiębiorcy. W tym zakresie jesteśmy więc zagrożeni, bo nie podejmujemy skutecznych działań. Popatrzmy znowu na Ukrainę. Uderzenia w węzły energetyczne, elektrociepłownie, elektrownie wyłączają dużą część kraju i społeczeństwa z możliwości korzystania z energii. Natomiast gdybyśmy posiadali własne elektrownie w każdym domu…

To byłoby ciężej potencjalnemu agresorowi?

Dokładnie tak. Społeczeństwo byłoby bezpieczne, bo tego typu rozwiązania są skuteczne. Jeżeli jeszcze doczekamy takiego momentu, że magazyny energii będą bardziej przystępne cenowo, to wówczas będziemy naprawdę niezależni. Wśród rządzących nie ma niestety strategicznego myślenia w perspektywie dalszej, jakie może być zagrożenie i jak zapewnić bezpieczeństwo energetyczne.

A bezpieczeństwo żywnościowe?

Co do bezpieczeństwa żywnościowego, jesteśmy krajem, który może się sam wyżywić, który może produkować zdrową żywność. Są więc potrzebne tylko takie regulacje, które spowodują, że producenci żywności w Polsce będą mieli przeświadczenie o opłacalności ich aktywności . Co więcej, to tylko wzmocniłoby eksport naszych towarów, dzięki czemu poprawiłaby się kondycja finansowa naszego państwa.

Niedawno pojawiły się doniesienia o aferze związanej ze sprzedażą polskich wiz imigrantom, w którą był zamieszany zdymisjonowany już wiceminister MSZ Piotr Wawrzyk. Jak pan to skomentuje i czy ta sprawa może mieć wpływ na nasze relacje ze Stanami Zjednoczonymi?

Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że nasz rząd co jakiś czas funduje nam sytuacje, które podważają naszą wiarygodność w środowisku międzynarodowym. W obszarze bezpieczeństwa wymieniłbym wtargnięcie do centrum eksperckiego kontrwywiadu, które miało miejsce jeszcze w czasach rządów pana Macierewicza. Kolejne zdarzenie to wyciek informacji wrażliwych dotyczących żołnierzy leczonych w Bydgoszczy, w tym m.in. żołnierzy NATO i Stanów Zjednoczonych. To kwestia, kiedy na stronach internetowych ukazała się informacja o tak naprawdę całym zabezpieczeniu logistycznym Wojska Polskiego. Te rzeczy mogły umknąć naszej uwadze, natomiast ja jednak składam je w całość. One wpływają na to, że niestety nasza wiarygodność w środowisku międzynarodowym jest wątpliwa. A to, co się stało z tymi wizami, ma dwa wymiary. Z jednej strony rządzący mówią, że musimy zabezpieczyć się przed wojną hybrydową, budują płoty za 1 mld 600 mln. Szef MON ustawia zasieki i kozły na kierunku wschodnim, bo chce nas zabezpieczyć przed nielegalnymi imigrantami, którzy są narzędziem w rękach Łukaszenki. Rządzący w perspektywie wyborów zadają pytanie referendalne, czy jesteśmy za nielegalnym napływem imigrantów do naszego kraju. A z drugiej strony jeden z ważniejszych urzędników resortu MSZ w randze wiceministra handluje wizami i to w wielu miejscach świata. Mamy więc sytuację kuriozalną, bo rządzący wyrażają dezaprobatę dla nielegalnego napływu imigrantów i atakują w tym względzie Unię Europejską, podczas gdy sami w rzeczywistości otwierają furtkę do nielegalnego transferu imigrantów z całego świata. I to się dzieje, krótko mówiąc, na zasadzie łapówek, bo tak to trzeba nazwać. Moim zdaniem to może skutkować tym, że nasi partnerzy zagraniczni, nie tylko w Stanach Zjednoczonych, będą się mocno zastanawiali, jakie z Polską można robić interesy o charakterze gospodarczym i dyplomatycznym, jeżeli mamy tutaj ludzi, którzy wykorzystują swoje stanowiska służbowe do postępowania niezgodnie z prawem. Jest to sprawa wysoce bulwersująca i myślę, że jednak będzie miała wpływ na wizerunek Polski poza granicami naszego kraju, w tym na dialog z naszymi dotychczasowymi partnerami. Mówię „dotychczasowymi”, gdyż myślę, że wielu z nich będzie się mocno dystansować. Nawet jeśli nie usłyszymy tego publicznie w deklaracjach politycznych, bo język dyplomacji raczej stroni od wyrazistości, to działania przedstawicieli naszego rządu nie pozostaną bez odpowiedzi.

Fot. gen. M. Różański z prof. A. Bodnarem (M. Różański FB)
Panie generale, porozmawiajmy jeszcze o polityce. Przez ostatnie lata sporo się pan udzielał w mediach jako ekspert od spraw bezpieczeństwa i wojskowości. Czy decyzja o wejściu do polityki jest powodowana chęcią przejścia od słów do czynów?
 
Kiedy odszedłem z wojska, dyskusja w przestrzeni publicznej zajmowała dużą część mojej aktywności. Gdy zacząłem obserwować, jak obecni rządzący odeszli od prowadzenia dyskusji o bezpieczeństwie w parlamencie, tylko odbywa się ona podczas pikników militarnych czy wieców partyjnych, to uznałem, że to właściwy czas, by rekomendować rozwiązania, wedle których powinna ona powrócić na swoje miejsce. Myślę, że posiadana przeze mnie wiedza i kompetencje dają mi do tego legitymację.
 
Od początku zmierzał pan w stronę Senatu czy wolał pan Sejm, ale tzw. układanki polityczne skierowały pana jednak na listy kandydatów do Senatu?
 
Panie redaktorze, myślę, że to się nie wklucza. Parlament mamy dwuizbowy i tego typu dyskusja powinna być toczona w Sejmie i Senacie. Tutaj nie postrzegam tych dwóch izb jako odrębnych. Pod moją kandydaturą podpisał się nie tylko Szymon Hołownia, z którego rekomendacji znalazłem się na liście, ale również Donald Tusk, Włodzimierz Czarzasty i Władysław Kosiniak-Kamysz, więc moje poglądy na bezpieczeństwo uzyskały uznanie nie tylko jednego polityka, a kilku. Sytuacja, w której otrzymałem poparcie wszystkich sił opozycyjnych, powoduje, że z determinacją podejmuję to wyzwanie.
 
Przyjmijmy, że po wyborach szeroko pojęta opozycja nabywa zdolność do utworzenia rządu koalicyjnego i dostaje pan propozycję objęcia Ministerstwa Obrony Narodowej. Przyjmuje pan?
 
To jest bardzo dobre pytanie, ale poczekajmy z nim do czasu po 15 października.
 
Ale dopuszcza pan taką ewentualność?

Po 15 października chętnie z panem redaktorem na ten temat porozmawiam.



*Mirosław Różański – generał broni rezerwy Wojska Polskiego, doktor nauk o obronności, Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych w latach 2015-2016, weteran wojen w Afganistanie i Iraku, doradca Polski 2050, obecnie kandydat na senatora w okręgu 20.

Fot. M. Różański FB

Kultura

Rozmowa z Beatą Polak

12.09.2023

Rozmowa
z Beatą Polak

KULTURA

– Kilka lat temu miałam zebrać 10 dobrze grających perkusistek do utworu Jana A.P. Kaczmarka „Rapsodia śląska” i nie było z tym problemu. A lata wstecz, gdy ja zaczynałam pojawiać się z metalowym zespołem Syndicate na scenie, to wiele razy spotkałam się z pewnego rodzaju ignorancją płci męskiej. Jednak po koncercie mieli odwagę przyjść i pogratulować – opowiada o swoich początkach Beata Polak, wirtuozka perkusji, obecnie występująca w legendarnej kapeli Wolf Spider i supergrupie 2TM2,3.


Paweł Brol: Proszę sobie wyobrazić, że za miesiąc w Poznaniu odbędzie się koncert zespołu Dream Theater, do którego powraca Mike Portnoy. Muzycy chcą zrobić fanom niespodziankę i zaangażować do tego wydarzenia bębniarza z Polski, zagrać na dwa zestawy perkusyjne. Wybór pada na ciebie. Przyjmujesz zaproszenie?

Beata Polak*: (śmiech) Znając swoje  podejście, że raz się żyje – pewnie tak. A potem, gdy bym się przygotowywała, to byłabym przerażona, że porwałam się na takie szalone działanie…

Masz już doświadczenie w grze na dwoje perkusistów w 2TM2,3. To musi być ciężki kawałek chleba, szczególnie, że brzmienie też ma swoją wagę, a do tego dochodzi szybkość.

Granie na dwa zestawy wymaga ciągłej kontroli i współdziałania. Nie można grać tylko pod siebie, tylko cały czas trzeba słuchać tego, co dzieje się w drugim zestawie. A czasami jest tak, że chciałoby się jakiś groove bardziej osadzić. Jednak jak słyszysz, że druga perkusja gra „do przodu”, to trzeba się temu podporządkować. I to samo działa w drugą stronę. Wcześniej grałam na dwa zestawy ze śp. „Stopą” –  Piotrem Żyżelewiczem, a teraz gram z „Krzyżykiem” i każdy z nich wymaga innego odbioru i współpracy.



Jaki jest klucz tworzenia wirtuozerii? Z taką niewątpliwie spotykamy się w przypadku twojego oraz kolegów grania na najnowszej płycie Wolf Spider zatytułowanej „VI”. Przykład to utwór „LSD” – przyśpieszenia, zwolnienia, „łamanie” rytmów. Masz wykształcenie muzyczne, lata ćwiczeń za sobą, jesteś dydaktykiem. Czy to też kwestia talentu?

Mój kolega Tomasz Goehs, z którym graliśmy w tym samym czasie dyplom z perkusji w szkole muzycznej II stopnia, zawsze mi powtarzał, że talent to 10 procent, a praca 90, ale ja bym to wypośrodkowała, bo zarówno jedno, jak i drugie wpływa na całokształt muzyka. Ukończyłam perkusję klasyczną na Akademii Muzycznej w Poznaniu i od wielu lat uczę w Zespole Szkół Muzycznych w Poznaniu, jednak w większości mojej działalności pozaszkolnej oddaje się gatunkowo cięższemu graniu w zespole Wolf Spider. To dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie ze względu na to, o czym wspomniałeś, czyli połamane rytmy, zmiany metrum, tempa itp. I nie da się tego osiągnąć oczywiście bez ćwiczeń. Twórcą tych wszystkich „łamańców” jest gitarzysta Piotr „Mańkover” Mańkowski, który komponuje całe utwory, a potem spotykamy się we dwoje, zanim zagramy z całym zespołem, żeby przegrać partie perkusji i ustalić wszystkie ważne szczegóły. Piotr nie przepuści żadnego uderzenia w bębnach, jeśli uzna, że jest ono bardzo ważne (śmiech).

Gdyby ktoś powiedział Beacie Polak, która dopiero rozpoczynała swoją przygodę z instrumentami na Akademii Muzycznej w Poznaniu, początkowo – jeśli dobrze pamiętam – na fortepianie, potem perkusji, że w 2023 roku będzie w składzie dwóch znanych zespołów, z których jedna to legenda thrashmetalu w Polsce, a druga to supergrupa, nie wspominając o wcześniejszej współpracy z takimi kapelami jak Armia czy Sweet Noise, uwierzyłaby?

Moja historia z perkusją zaczęła się bardzo późno, bo dopiero pod koniec szkoły średniej muzycznej, w której byłam na rytmice. Wówczas na pewno nie uwierzyłabym, że po kilku latach będę grała z różnymi zespołami i zastąpię w Wolf Spiderze Tomka Goehsa, który zainspirował mnie grą na bębnach i pokazywał różne patenty, które wówczas ćwiczył. W ogóle w tamtym czasie nie myślałam o perkusji. Pierwszym moim zespołem był coverowy zespół, do którego ściągnął mnie mój kolega programista Michał Siwa i w którym to zespole, grając wspomniane covery, uczyłam się zgrywania z innymi muzykami oraz opanowywania rytmów na perkusji. Potem było hardrockowe Infinity, które przeszło do finału Mayday Rock Festival w Głogowie, a ostatecznie przeistoczyło się w nu-metalowe Syndicate. Występując z Syndicate w Węgorzewie otrzymałam Nagrodę Największej Indywidualności Festiwalu – gitarę  basową. Potem było już z górki. Najpierw zaczęłam swoją historię w zespole 2Tm2,3 i Armia, potem zastępstwo w Houk i Sweet Noise, kilka piosenek dla Maryli Rodowicz i Michała Szpaka, a ostatecznie zatrzymałam się na Wolf Spiderze, z którym jak na razie nagrałam dwie płyty. Zaprosił mnie też do współpracy norweski wokalista JORN, z którym nagrałam DVD koncertowe z Mediolanu. Regularnie także koncertuję po świecie z Dziewczęcym Chórem „Skowronki” i gram na żywo z teatrem Atofri w przedstawieniu „Ptasi baj” dla najmłodszych dzieci.



Słuchając, jak opowiadasz o tym wszystkim, mam wrażenie, że – nie zrozum mnie źle – jesteś przede wszystkim pasjonatką.

Myślę, że bycie muzykiem było mi jednak pisane, bo gdy kończyłam Podstawową Szkołę Muzyczną w Poznaniu przy ul. Solnej (na tamte czasy jedyną w Polsce, która była połączeniem muzycznej i ogólnokształcącej), to powiedziałam sobie, że już nigdy więcej muzyki i zbuntowałam się na propozycje mojej mamy, by kontynuować dalej naukę w liceum muzycznym. Ale po 2,5 roku doszłam do wniosku, że nic więcej mnie nie interesuje. Jedyne, czym chcę się zajmować, to muzyka. Desperacja była tak wielka, że musiało to się stać „teraz”, bo jeśli nie „teraz”, to zmarnowałabym swoją szansę. Dlatego, mając 16 lat, poszłam do dyrektora Zespołu Szkół Muzycznych w Poznaniu pana Szuberta i powiedziałam, że „jest to sprawa życia lub śmierci” i błagałam, by przyjął mnie do szkoły muzycznej. Ale to był luty, czyli już drugie półrocze rozpoczęte, więc nie istniała taka możliwość, więc powiedział, że mam przyjść w maju na egzaminy wstępne. Jak wspomniałam, moja desperacja była jednak ogromna, stąd przekonywałam go, że zmarnuję swoje życie, jeśli teraz nie będę przyjęta do szkoły. Po kilku dniach dostałam wiadomość, że mogę zacząć chodzić do szkoły muzycznej, powtarzając ostatnie miesiące klasy, na których skończyłam edukację. I tak zaczęłam na nowo swoją muzyczną drogę. Z perspektywy czasu myślę, że wtedy zaczęła się moja prawdziwa pasja, a nie tylko nauka.

Zawsze ciekawiło mnie, czy na sposób, styl tworzenia muzyki mają również wpływ inne czynniki poza doskonaleniem techniki, takie jak doświadczenia życiowe, powiększenie się rodziny (masz trójkę dzieci), światopogląd, nawet korekty gustu muzycznego, bo on też przecież ewoluuje.

Mam czwórkę dzieci, tylko że najstarsza Kaja (pierwszy skład Arki Noego) ma już swoją rodzinę, a ja od 12 lat mieszkam sama z trzema synami. I odpowiadając na twoje pytanie – wszystko ma wpływ. Im jesteśmy starsi, tym bardziej zmieniają się priorytety. Drobiazgi, które kiedyś by nas „zabijały”, jak na przykład jakaś pomyłka na koncercie, dziś traktowane są jako coś ulotnego. To była sekunda, która minęła, a już jest „dalej”, więc patrzymy w przód, nie rozpamiętując tego co było… Kiedyś kwestia zagrania koncertu była czymś najważniejszym, dziś wiem, że nie ma ludzi niezastąpionych. Jak nie ja, to ktoś inny… W sposobie grania też są zmiany. Za młodu człowiek chciał jak najwięcej zagrać, by się wykazać. Dziś wiem, że czasem mało robi więcej i lepiej. Moje nauczanie w szkole muzycznej też się zmieniło. Gdy zaczynałam uczyć, to nastawiałam się na to, by mój uczeń odniósł sukces, więc cisnęłam, by realizował program. Dziś patrzę na ucznia jak na osobę, jednostkę indywidualną, złożoną z emocji, różnych niemocy, jego historii i ograniczeń. Chcę, by to jego nauczanie dawało mu choć trochę przyjemności i zadowolenia z siebie. Czasem to granie jest po prostu terapią…

Fot. MNTS (B.Polak FB)

A czy dla ciebie granie jest albo bywało terapeutyczne?

Ostatnio w rozmowie Litza (Robert Friedrich, występujący w zespołach m.in. Luxtorpeda, 2Tm2,3 – przyp. PB) powiedział mi, że dziwi się, że udało mi się funkcjonować bez leków. Mam za sobą trudne doświadczenia z byłym mężem i rzeczywiście momentami konieczne byłyby leki, ale mnie pomagał wysiłek fizyczny, czyli rower, fitness i właśnie granie na perkusji. Perkusja była i jest dla mnie dobrą terapią.

A wiara – czy ma ona jakiś wpływ na muzykę? Czy jednak bardziej muzyka zaprowadziła cię do wiary?

W okresie nastoletnim byłam związana z poznańskim dominikanami. Potem odeszłam z Kościoła, bo widziałam, że religia, której mnie uczono od dziecka, nie pomagała mi w życiu. Miałam obraz Boga jako sędziego, który tylko czeka, aż się potknę, by mnie ukarać i to była religijność naturalna, a nie żywe doświadczenie tego, że Ktoś wstawia się za mną, ingeruje w moje życie na serio, że interesuje się mną i kocha mnie, grzesznika. I wtedy, kiedy byłam poza Kościołem, Litza zapytał, czy zastąpię na perkusji „Stopę” w 2Tm2,3. Zgodziłam się. I przez muzykę – czadową i Słowo, bo teksty w 2Tm2,3 są wzięte z Pisma Św., zaczęłam się nawracać. Zaczęłam też uwrażliwiać się na to, czego słucham, ale też z kim gram i co gram.

Projekt muzyczny 2TM2,3 to misja ewangelizacyjna?

Misja ewangelizacyjna jest wtedy jak Kościół posyła na misję. Nas Kościół nie posłał, ale przyciągnął i to, że możemy służyć naszymi umiejętnościami grając i jednocześnie śpiewać Słowo Boże jest jakby formą wdzięczności, a jeśli to Słowo dotknie też innych, to chwała Bogu.

Domyślam się, że paradoksalnie w większościowo katolickiej Polsce ciężko być dzisiaj osobą publiczną, która publicznie deklaruje swoją wiarę. Galopuje laicyzacja, Kościół też dokłada do niej swoją już nie tylko cegiełkę, ale cegłę poprzez skandale seksualne czy bratanie się niemałej liczby hierarchów z władzą.

Kilku moich znajomych odsunęło się od Kościoła z powodu tych skandali. Mówią, że wierzą, ale do kościoła nie chodzą. Mnie nie podoba się to, co dzieje się w Kościele i chciałabym, żeby Kościół został oczyszczony z tych wszystkich brudów. Ale ja jestem w nim nie ze względu na ludzi (tak było, gdy chodziłam do dominikanów). Jestem w Kościele dlatego, ze doświadczyłam miłości Boga, który kocha grzesznika miłością bezwarunkową (nie jego grzechy) i mu wybacza… i dlatego że spotkałam Chrystusa Zmartwychwstałego w faktach mojego życia.

W jednym z wywiadów wspomniałaś, że podczas grania jesteś emocjonalna. Widoku tej ekspresji doświadcza również widz. To istotne, jeśli chodzi o odbiór koncertu?

Rozwiany włos, uderzenie z zza ucha, gra całym ciałem… Myślę, że dobrze jak oprócz tego, że się gra, to jeszcze się wygląda (śmiech). Ale rzeczywiście jestem emocjonalna i ekspresyjna, więc gdy muzyka jest również taka, to trudno mi jest pozostać stateczną przy bębnach. Wiele razy czuję przed koncertem, że brak mi sił, ale jak wychodzę na scenę i usłyszę pierwsze dźwięki, to czuję się tak, jakby ktoś odpalił we mnie turbo. A potem bąble na palcach, krew i pot (śmiech).

Fot. Fotoadamix Fotograf (B.Polak FB)

W swoim czasie miałem okazję przez kilka lat często spotykać się z artystami z różnych branż. Trafiłem wtedy na dziewczynę o, moim zdaniem, genialnym głosie, z niezłą techniką śpiewania, oczywiście z przestrzenią do dalszych szlifów, bo była to jeszcze młoda osoba. Kiedy zapytałem jej matkę, która jednocześnie pełniła funkcję menadżerki, dlaczego nigdy wcześniej nie słyszałem o córce, skoro występuje na scenie już od kilku lat, odpowiedziała, że kilkakrotnie próbowali swoich sił w różnych programach typu „talent show”, ale nigdy z powodzeniem. Nawet jeśli jury doceniało wokal dziewczyny i awansowało ją do dalszych etapów, to w kolejnych odpadała z powodu braku wyrazistej osobowości. Czy my dzisiaj za bardzo nie skupiamy się na formie, czasem grzebiąc przy tym wartościową treść?


Myślę, że czasem tak jest, ale dziś jest naprawdę dużo osób świetnie śpiewających, świetnie grających na bębnach i mega trudno się przebić. Czasami wydaje mi się, że przez to, że zaistniałam z metalową kapelą Syndicate, a potem grałam w czadowych zespołach, to włożono mnie do szufladki z napisem „metal”, choć przecież równie dobrze zagrałabym pop czy klasyczny rock. Dlatego taką odskocznią jest dla mnie akompaniowanie Dziewczęcemu Chórowi „Skowronki”, bo gram tam na małym jazzowym zestawie z centralą 16 cali i to bardzo różnorodną muzykę: od etno, przez rozrywkową, po szlagiery jazzowe jak „Sing, sing, sing” Benny’ego Goodmana.

To może porozmawiajmy chwilę o czym jest dzisiejsza muzyka, celując w rodzimy grunt. Śpiewamy w większości o miłości, relacjach damsko-męskich i tak było od zawsze. Odnoszę jednak wrażenie, że kiedyś – mam na myśli lata ’90 i w dół – więcej skupiano się na problemach społecznych, zaś teledyski były dla dźwięku artystycznym wzmocnieniem. Oczywiście mamy wyjątki: Krzysztof Zalewski, Dawid Podsiadło, Artur Rojek, ale czy my obecnie nie banalizujemy i nazbyt nie komercjalizujemy muzyki, sprowadzając jej funkcje jedynie do rozrywki?

Trudno odpowiedzieć mi na to pytanie, bo przyznam szczerze, że niewiele słucham rodzimych artystów obecnych lat. Kiedyś muzyka rzeczywiście niosła jakiś konkretny przekaz. Był dobry tekst, oprawiony dobrą muzyką. Dziś jak włączam radio, to mam wrażenie, że wszystko jest takie podobne do siebie i niestety mnie nie inspiruje. Ale, tak jak wspomniałam, nie znam się na obecnych trendach i nie jestem w stanie wymienić choćby kilku polskich artystów młodego pokolenia. Pamiętam za to tych z lat 90-tych.

Wspomniałaś o kształceniu młodych bębniarzy i koncertowaniu z Dziewczęcym Chórem „Skowronki”. Czy obserwując ich zmagania na co dzień jesteś spokojna o przyszłość polskiej sceny muzycznej?

Gdy ja chodziłam do szkoły muzycznej II stopnia, to perkusja była tylko w II stopniu, więc uczyli się na niej starsi uczniowie – mający od siedemnastu do dwudziestu kilku lat. I kiedy oni kończyli szkołę średnią, to otrzymywali zawód muzyka. Praktycznie już będąc w szkole muzycznej, grali w różnych kapelach, rozwijali się wszechstronnie, wiedzieli do czego zmierzają. Z kolei dziś przyjmuje się dzieci na perkusję od I klasy szkoły podstawowej, stąd dla wielu z nich szkoła muzyczna jest tylko drugą szkołą i nie wiążą swojej przyszłości z muzyką. Ale ci, którzy chcą iść w kierunku muzycznym, są dużą nadzieją dla polskiej sceny. Mnie najbardziej zależy na tym, aby rozbudzić w uczniu kreatywność, by mógł odkryć w sobie coś, co spodoba mu się w tej perkusji i pociągnie go w dalsze jej rejony, by mógł zacząć sam poszukiwać w tym siebie. Mam kilku swoich absolwentów, którzy pozostali wierni perkusji, co bardzo cieszy. A co do „Skowronków”, to uważam ten dziewczęcy chór za najlepszy w naszym kraju, ale również poza nim, czego dowodem są wygrane na międzynarodowych konkursach. Chór ma bardzo zdolną, ekspresyjną i kreatywną panią dyrygent Alicję Szelugę, która serce oddaje tej działalności, dzięki czemu w chórze są świetnie śpiewające dziewczyny, a absolwentki odnoszą już swoje wokalne sukcesy.

A propos płci żeńskiej. W Internecie można także znaleźć udzielane przez ciebie lekcje gry na perkusji „Zagraj w To z Kobietą”. Wiem, że zachęcasz szczególnie płeć piękną do mierzenia się z tym instrumentem. Czy dzisiaj mamy więcej perkusistek niż kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat temu?



Oczywiście, jest ich więcej. Kilka lat temu miałam zebrać 10 dobrze grających perkusistek do utworu Jana A.P. Kaczmarka „Rapsodia śląska” i nie było z tym problemu. A lata wstecz, gdy ja zaczynałam pojawiać się z metalowym zespołem Syndicate na scenie, to wiele razy spotkałam się z pewnego rodzaju ignorancją płci męskiej. Jednak po koncercie mieli odwagę przyjść i pogratulować.

A cykl lekcji „Zagraj W To Z Kobietą” zrobiłam na zlecenie Magazynu Perkusista razem z  „Mańkoverem” Piotrem Mańkowskim – moim gitarzystą i założycielem zespołu Wolf Spider. Piotr oprócz tego, że jest świetnym gitarzystą, jest też bardzo dobrym realizatorem dźwięku w swoim studiu „Coverius” w Poznaniu. To dzięki niemu mogły powstać te filmy, bo zajął się całością produkcji: kręceniem filmu, nagraniem dźwięku, montażem i miksem.

Na koniec tradycyjne pytanie o plany. Wspomnieliśmy o płycie Wolf Spider, która ukazała się w tym roku. Jeśli dobrze pamiętam, w 2023 roku światło dzienne miał ujrzeć również nowy album zespołu 2TM2,3?

Tak, i mam nadzieję, że tak się stanie, bo instrumenty są już dawno nagrane. We wrześniu dograne będą ostatnie wokale i już tylko miks.

A może szykuje się też współpraca z jakimiś zagranicznymi artystami? Muzykowanie z Jornem Lande już było, więc teraz może jednak ten Dream Theater…

(śmiech) Z ciebie to jednak żartowniś.


*Beata Polak – jedna z najzdolniejszych perkusistek w Europie. Absolwentka Akademii Muzycznej w Poznaniu. W 1997 roku na Festiwalu Rockowym Węgorzewo otrzymała nagrodę dla „Największej Indywidualności Festiwalu”. Współpracowała lub grała z takimi kapelami jak: Syndicate, Armia, Houk, Sunguest, Arka Noego, Acid Drinkers, Sweet Noise, JORN, a także Marylą Rodowicz i Michałem Szpakiem. Obecnie występuje w zespołach Wolf Spider oraz 2TM2,3. Wieloletnia nauczycielka perkusji klasycznej, akompaniatorka Chóru Dziewczęcego „Skowronki”.

Fot. główna Fotoadamix Fotograf (B. Polak FB)