– Kilka lat temu miałam zebrać 10 dobrze grających perkusistek do utworu Jana A.P. Kaczmarka „Rapsodia śląska” i nie było z tym problemu. A lata wstecz, gdy ja zaczynałam pojawiać się z metalowym zespołem Syndicate na scenie, to wiele razy spotkałam się z pewnego rodzaju ignorancją płci męskiej. Jednak po koncercie mieli odwagę przyjść i pogratulować – opowiada o swoich początkach Beata Polak, wirtuozka perkusji, obecnie występująca w legendarnej kapeli Wolf Spider i supergrupie 2TM2,3.
Paweł Brol: Proszę sobie wyobrazić, że za miesiąc w Poznaniu odbędzie się koncert zespołu Dream Theater, do którego powraca Mike Portnoy. Muzycy chcą zrobić fanom niespodziankę i zaangażować do tego wydarzenia bębniarza z Polski, zagrać na dwa zestawy perkusyjne. Wybór pada na ciebie. Przyjmujesz zaproszenie?
Beata Polak*: (śmiech) Znając swoje podejście, że raz się żyje – pewnie tak. A potem, gdy bym się przygotowywała, to byłabym przerażona, że porwałam się na takie szalone działanie…
Masz już doświadczenie w grze na dwoje perkusistów w 2TM2,3. To musi być ciężki kawałek chleba, szczególnie, że brzmienie też ma swoją wagę, a do tego dochodzi szybkość.
Granie na dwa zestawy wymaga ciągłej kontroli i współdziałania. Nie można grać tylko pod siebie, tylko cały czas trzeba słuchać tego, co dzieje się w drugim zestawie. A czasami jest tak, że chciałoby się jakiś groove bardziej osadzić. Jednak jak słyszysz, że druga perkusja gra „do przodu”, to trzeba się temu podporządkować. I to samo działa w drugą stronę. Wcześniej grałam na dwa zestawy ze śp. „Stopą” – Piotrem Żyżelewiczem, a teraz gram z „Krzyżykiem” i każdy z nich wymaga innego odbioru i współpracy.
Jaki jest klucz tworzenia wirtuozerii? Z taką niewątpliwie spotykamy się w przypadku twojego oraz kolegów grania na najnowszej płycie Wolf Spider zatytułowanej „VI”. Przykład to utwór „LSD” – przyśpieszenia, zwolnienia, „łamanie” rytmów. Masz wykształcenie muzyczne, lata ćwiczeń za sobą, jesteś dydaktykiem. Czy to też kwestia talentu?
Mój kolega Tomasz Goehs, z którym graliśmy w tym samym czasie dyplom z perkusji w szkole muzycznej II stopnia, zawsze mi powtarzał, że talent to 10 procent, a praca 90, ale ja bym to wypośrodkowała, bo zarówno jedno, jak i drugie wpływa na całokształt muzyka. Ukończyłam perkusję klasyczną na Akademii Muzycznej w Poznaniu i od wielu lat uczę w Zespole Szkół Muzycznych w Poznaniu, jednak w większości mojej działalności pozaszkolnej oddaje się gatunkowo cięższemu graniu w zespole Wolf Spider. To dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie ze względu na to, o czym wspomniałeś, czyli połamane rytmy, zmiany metrum, tempa itp. I nie da się tego osiągnąć oczywiście bez ćwiczeń. Twórcą tych wszystkich „łamańców” jest gitarzysta Piotr „Mańkover” Mańkowski, który komponuje całe utwory, a potem spotykamy się we dwoje, zanim zagramy z całym zespołem, żeby przegrać partie perkusji i ustalić wszystkie ważne szczegóły. Piotr nie przepuści żadnego uderzenia w bębnach, jeśli uzna, że jest ono bardzo ważne (śmiech).
Gdyby ktoś powiedział Beacie Polak, która dopiero rozpoczynała swoją przygodę z instrumentami na Akademii Muzycznej w Poznaniu, początkowo – jeśli dobrze pamiętam – na fortepianie, potem perkusji, że w 2023 roku będzie w składzie dwóch znanych zespołów, z których jedna to legenda thrashmetalu w Polsce, a druga to supergrupa, nie wspominając o wcześniejszej współpracy z takimi kapelami jak Armia czy Sweet Noise, uwierzyłaby?
Moja historia z perkusją zaczęła się bardzo późno, bo dopiero pod koniec szkoły średniej muzycznej, w której byłam na rytmice. Wówczas na pewno nie uwierzyłabym, że po kilku latach będę grała z różnymi zespołami i zastąpię w Wolf Spiderze Tomka Goehsa, który zainspirował mnie grą na bębnach i pokazywał różne patenty, które wówczas ćwiczył. W ogóle w tamtym czasie nie myślałam o perkusji. Pierwszym moim zespołem był coverowy zespół, do którego ściągnął mnie mój kolega programista Michał Siwa i w którym to zespole, grając wspomniane covery, uczyłam się zgrywania z innymi muzykami oraz opanowywania rytmów na perkusji. Potem było hardrockowe Infinity, które przeszło do finału Mayday Rock Festival w Głogowie, a ostatecznie przeistoczyło się w nu-metalowe Syndicate. Występując z Syndicate w Węgorzewie otrzymałam Nagrodę Największej Indywidualności Festiwalu – gitarę basową. Potem było już z górki. Najpierw zaczęłam swoją historię w zespole 2Tm2,3 i Armia, potem zastępstwo w Houk i Sweet Noise, kilka piosenek dla Maryli Rodowicz i Michała Szpaka, a ostatecznie zatrzymałam się na Wolf Spiderze, z którym jak na razie nagrałam dwie płyty. Zaprosił mnie też do współpracy norweski wokalista JORN, z którym nagrałam DVD koncertowe z Mediolanu. Regularnie także koncertuję po świecie z Dziewczęcym Chórem „Skowronki” i gram na żywo z teatrem Atofri w przedstawieniu „Ptasi baj” dla najmłodszych dzieci.
Słuchając, jak opowiadasz o tym wszystkim, mam wrażenie, że – nie zrozum mnie źle – jesteś przede wszystkim pasjonatką.
Myślę, że bycie muzykiem było mi jednak pisane, bo gdy kończyłam Podstawową Szkołę Muzyczną w Poznaniu przy ul. Solnej (na tamte czasy jedyną w Polsce, która była połączeniem muzycznej i ogólnokształcącej), to powiedziałam sobie, że już nigdy więcej muzyki i zbuntowałam się na propozycje mojej mamy, by kontynuować dalej naukę w liceum muzycznym. Ale po 2,5 roku doszłam do wniosku, że nic więcej mnie nie interesuje. Jedyne, czym chcę się zajmować, to muzyka. Desperacja była tak wielka, że musiało to się stać „teraz”, bo jeśli nie „teraz”, to zmarnowałabym swoją szansę. Dlatego, mając 16 lat, poszłam do dyrektora Zespołu Szkół Muzycznych w Poznaniu pana Szuberta i powiedziałam, że „jest to sprawa życia lub śmierci” i błagałam, by przyjął mnie do szkoły muzycznej. Ale to był luty, czyli już drugie półrocze rozpoczęte, więc nie istniała taka możliwość, więc powiedział, że mam przyjść w maju na egzaminy wstępne. Jak wspomniałam, moja desperacja była jednak ogromna, stąd przekonywałam go, że zmarnuję swoje życie, jeśli teraz nie będę przyjęta do szkoły. Po kilku dniach dostałam wiadomość, że mogę zacząć chodzić do szkoły muzycznej, powtarzając ostatnie miesiące klasy, na których skończyłam edukację. I tak zaczęłam na nowo swoją muzyczną drogę. Z perspektywy czasu myślę, że wtedy zaczęła się moja prawdziwa pasja, a nie tylko nauka.
Zawsze ciekawiło mnie, czy na sposób, styl tworzenia muzyki mają również wpływ inne czynniki poza doskonaleniem techniki, takie jak doświadczenia życiowe, powiększenie się rodziny (masz trójkę dzieci), światopogląd, nawet korekty gustu muzycznego, bo on też przecież ewoluuje.
Mam czwórkę dzieci, tylko że najstarsza Kaja (pierwszy skład Arki Noego) ma już swoją rodzinę, a ja od 12 lat mieszkam sama z trzema synami. I odpowiadając na twoje pytanie – wszystko ma wpływ. Im jesteśmy starsi, tym bardziej zmieniają się priorytety. Drobiazgi, które kiedyś by nas „zabijały”, jak na przykład jakaś pomyłka na koncercie, dziś traktowane są jako coś ulotnego. To była sekunda, która minęła, a już jest „dalej”, więc patrzymy w przód, nie rozpamiętując tego co było… Kiedyś kwestia zagrania koncertu była czymś najważniejszym, dziś wiem, że nie ma ludzi niezastąpionych. Jak nie ja, to ktoś inny… W sposobie grania też są zmiany. Za młodu człowiek chciał jak najwięcej zagrać, by się wykazać. Dziś wiem, że czasem mało robi więcej i lepiej. Moje nauczanie w szkole muzycznej też się zmieniło. Gdy zaczynałam uczyć, to nastawiałam się na to, by mój uczeń odniósł sukces, więc cisnęłam, by realizował program. Dziś patrzę na ucznia jak na osobę, jednostkę indywidualną, złożoną z emocji, różnych niemocy, jego historii i ograniczeń. Chcę, by to jego nauczanie dawało mu choć trochę przyjemności i zadowolenia z siebie. Czasem to granie jest po prostu terapią…
Ostatnio w rozmowie Litza (Robert Friedrich, występujący w zespołach m.in. Luxtorpeda, 2Tm2,3 – przyp. PB) powiedział mi, że dziwi się, że udało mi się funkcjonować bez leków. Mam za sobą trudne doświadczenia z byłym mężem i rzeczywiście momentami konieczne byłyby leki, ale mnie pomagał wysiłek fizyczny, czyli rower, fitness i właśnie granie na perkusji. Perkusja była i jest dla mnie dobrą terapią.
A wiara – czy ma ona jakiś wpływ na muzykę? Czy jednak bardziej muzyka zaprowadziła cię do wiary?
W okresie nastoletnim byłam związana z poznańskim dominikanami. Potem odeszłam z Kościoła, bo widziałam, że religia, której mnie uczono od dziecka, nie pomagała mi w życiu. Miałam obraz Boga jako sędziego, który tylko czeka, aż się potknę, by mnie ukarać i to była religijność naturalna, a nie żywe doświadczenie tego, że Ktoś wstawia się za mną, ingeruje w moje życie na serio, że interesuje się mną i kocha mnie, grzesznika. I wtedy, kiedy byłam poza Kościołem, Litza zapytał, czy zastąpię na perkusji „Stopę” w 2Tm2,3. Zgodziłam się. I przez muzykę – czadową i Słowo, bo teksty w 2Tm2,3 są wzięte z Pisma Św., zaczęłam się nawracać. Zaczęłam też uwrażliwiać się na to, czego słucham, ale też z kim gram i co gram.
Projekt muzyczny 2TM2,3 to misja ewangelizacyjna?
Misja ewangelizacyjna jest wtedy jak Kościół posyła na misję. Nas Kościół nie posłał, ale przyciągnął i to, że możemy służyć naszymi umiejętnościami grając i jednocześnie śpiewać Słowo Boże jest jakby formą wdzięczności, a jeśli to Słowo dotknie też innych, to chwała Bogu.
Domyślam się, że paradoksalnie w większościowo katolickiej Polsce ciężko być dzisiaj osobą publiczną, która publicznie deklaruje swoją wiarę. Galopuje laicyzacja, Kościół też dokłada do niej swoją już nie tylko cegiełkę, ale cegłę poprzez skandale seksualne czy bratanie się niemałej liczby hierarchów z władzą.
Kilku moich znajomych odsunęło się od Kościoła z powodu tych skandali. Mówią, że wierzą, ale do kościoła nie chodzą. Mnie nie podoba się to, co dzieje się w Kościele i chciałabym, żeby Kościół został oczyszczony z tych wszystkich brudów. Ale ja jestem w nim nie ze względu na ludzi (tak było, gdy chodziłam do dominikanów). Jestem w Kościele dlatego, ze doświadczyłam miłości Boga, który kocha grzesznika miłością bezwarunkową (nie jego grzechy) i mu wybacza… i dlatego że spotkałam Chrystusa Zmartwychwstałego w faktach mojego życia.
W jednym z wywiadów wspomniałaś, że podczas grania jesteś emocjonalna. Widoku tej ekspresji doświadcza również widz. To istotne, jeśli chodzi o odbiór koncertu?
Rozwiany włos, uderzenie z zza ucha, gra całym ciałem… Myślę, że dobrze jak oprócz tego, że się gra, to jeszcze się wygląda (śmiech). Ale rzeczywiście jestem emocjonalna i ekspresyjna, więc gdy muzyka jest również taka, to trudno mi jest pozostać stateczną przy bębnach. Wiele razy czuję przed koncertem, że brak mi sił, ale jak wychodzę na scenę i usłyszę pierwsze dźwięki, to czuję się tak, jakby ktoś odpalił we mnie turbo. A potem bąble na palcach, krew i pot (śmiech).
Myślę, że czasem tak jest, ale dziś jest naprawdę dużo osób świetnie śpiewających, świetnie grających na bębnach i mega trudno się przebić. Czasami wydaje mi się, że przez to, że zaistniałam z metalową kapelą Syndicate, a potem grałam w czadowych zespołach, to włożono mnie do szufladki z napisem „metal”, choć przecież równie dobrze zagrałabym pop czy klasyczny rock. Dlatego taką odskocznią jest dla mnie akompaniowanie Dziewczęcemu Chórowi „Skowronki”, bo gram tam na małym jazzowym zestawie z centralą 16 cali i to bardzo różnorodną muzykę: od etno, przez rozrywkową, po szlagiery jazzowe jak „Sing, sing, sing” Benny’ego Goodmana.
To może porozmawiajmy chwilę o czym jest dzisiejsza muzyka, celując w rodzimy grunt. Śpiewamy w większości o miłości, relacjach damsko-męskich i tak było od zawsze. Odnoszę jednak wrażenie, że kiedyś – mam na myśli lata ’90 i w dół – więcej skupiano się na problemach społecznych, zaś teledyski były dla dźwięku artystycznym wzmocnieniem. Oczywiście mamy wyjątki: Krzysztof Zalewski, Dawid Podsiadło, Artur Rojek, ale czy my obecnie nie banalizujemy i nazbyt nie komercjalizujemy muzyki, sprowadzając jej funkcje jedynie do rozrywki?
Trudno odpowiedzieć mi na to pytanie, bo przyznam szczerze, że niewiele słucham rodzimych artystów obecnych lat. Kiedyś muzyka rzeczywiście niosła jakiś konkretny przekaz. Był dobry tekst, oprawiony dobrą muzyką. Dziś jak włączam radio, to mam wrażenie, że wszystko jest takie podobne do siebie i niestety mnie nie inspiruje. Ale, tak jak wspomniałam, nie znam się na obecnych trendach i nie jestem w stanie wymienić choćby kilku polskich artystów młodego pokolenia. Pamiętam za to tych z lat 90-tych.
Wspomniałaś o kształceniu młodych bębniarzy i koncertowaniu z Dziewczęcym Chórem „Skowronki”. Czy obserwując ich zmagania na co dzień jesteś spokojna o przyszłość polskiej sceny muzycznej?
Gdy ja chodziłam do szkoły muzycznej II stopnia, to perkusja była tylko w II stopniu, więc uczyli się na niej starsi uczniowie – mający od siedemnastu do dwudziestu kilku lat. I kiedy oni kończyli szkołę średnią, to otrzymywali zawód muzyka. Praktycznie już będąc w szkole muzycznej, grali w różnych kapelach, rozwijali się wszechstronnie, wiedzieli do czego zmierzają. Z kolei dziś przyjmuje się dzieci na perkusję od I klasy szkoły podstawowej, stąd dla wielu z nich szkoła muzyczna jest tylko drugą szkołą i nie wiążą swojej przyszłości z muzyką. Ale ci, którzy chcą iść w kierunku muzycznym, są dużą nadzieją dla polskiej sceny. Mnie najbardziej zależy na tym, aby rozbudzić w uczniu kreatywność, by mógł odkryć w sobie coś, co spodoba mu się w tej perkusji i pociągnie go w dalsze jej rejony, by mógł zacząć sam poszukiwać w tym siebie. Mam kilku swoich absolwentów, którzy pozostali wierni perkusji, co bardzo cieszy. A co do „Skowronków”, to uważam ten dziewczęcy chór za najlepszy w naszym kraju, ale również poza nim, czego dowodem są wygrane na międzynarodowych konkursach. Chór ma bardzo zdolną, ekspresyjną i kreatywną panią dyrygent Alicję Szelugę, która serce oddaje tej działalności, dzięki czemu w chórze są świetnie śpiewające dziewczyny, a absolwentki odnoszą już swoje wokalne sukcesy.
A propos płci żeńskiej. W Internecie można także znaleźć udzielane przez ciebie lekcje gry na perkusji „Zagraj w To z Kobietą”. Wiem, że zachęcasz szczególnie płeć piękną do mierzenia się z tym instrumentem. Czy dzisiaj mamy więcej perkusistek niż kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat temu?
Oczywiście, jest ich więcej. Kilka lat temu miałam zebrać 10 dobrze grających perkusistek do utworu Jana A.P. Kaczmarka „Rapsodia śląska” i nie było z tym problemu. A lata wstecz, gdy ja zaczynałam pojawiać się z metalowym zespołem Syndicate na scenie, to wiele razy spotkałam się z pewnego rodzaju ignorancją płci męskiej. Jednak po koncercie mieli odwagę przyjść i pogratulować.
A cykl lekcji „Zagraj W To Z Kobietą” zrobiłam na zlecenie Magazynu Perkusista razem z „Mańkoverem” Piotrem Mańkowskim – moim gitarzystą i założycielem zespołu Wolf Spider. Piotr oprócz tego, że jest świetnym gitarzystą, jest też bardzo dobrym realizatorem dźwięku w swoim studiu „Coverius” w Poznaniu. To dzięki niemu mogły powstać te filmy, bo zajął się całością produkcji: kręceniem filmu, nagraniem dźwięku, montażem i miksem.
Na koniec tradycyjne pytanie o plany. Wspomnieliśmy o płycie Wolf Spider, która ukazała się w tym roku. Jeśli dobrze pamiętam, w 2023 roku światło dzienne miał ujrzeć również nowy album zespołu 2TM2,3?
Tak, i mam nadzieję, że tak się stanie, bo instrumenty są już dawno nagrane. We wrześniu dograne będą ostatnie wokale i już tylko miks.
A może szykuje się też współpraca z jakimiś zagranicznymi artystami? Muzykowanie z Jornem Lande już było, więc teraz może jednak ten Dream Theater…
(śmiech) Z ciebie to jednak żartowniś.
*Beata Polak – jedna z najzdolniejszych perkusistek w Europie. Absolwentka Akademii Muzycznej w Poznaniu. W 1997 roku na Festiwalu Rockowym Węgorzewo otrzymała nagrodę dla „Największej Indywidualności Festiwalu”. Współpracowała lub grała z takimi kapelami jak: Syndicate, Armia, Houk, Sunguest, Arka Noego, Acid Drinkers, Sweet Noise, JORN, a także Marylą Rodowicz i Michałem Szpakiem. Obecnie występuje w zespołach Wolf Spider oraz 2TM2,3. Wieloletnia nauczycielka perkusji klasycznej, akompaniatorka Chóru Dziewczęcego „Skowronki”.
Fot. główna Fotoadamix Fotograf (B. Polak FB)