06.09.2023

Rozmowa
z Natalią Korop

ukraina

Wojna zmieniła życie o 180 stopni, wiele mnie nauczyła. W pierwszym tygodniu było ciężko z logistyką, a przede wszystkim ze sklepów zniknęło pieczywo. Zamieściłam ogłoszenie na czacie lokalnym, że piekę chleb w zamian za mąkę. I prawdopodobnie ta aktywność pomogła mi utrzymać równowagę. Piekłam dzień i noc po 20 bochenków chleba, a sąsiedzi przynosili mi mąkę, zboża i nasiona. Prawdopodobnie nigdy nie byłabym w stanie powtórzyć czegoś takiego – wspomina początek agresji Rosji na Ukrainę Natalia Korop, mieszkanka Kijowa. Po 10. dniach zdecydowała się opuścić rodzinne miasto wraz z dziećmi i mamą. Trafiła do Polski, gdzie integrowała najmłodszych poprzez animacje. Jedną z nich zachwycił się Michał Rusinek. Do tego grała i śpiewała, bo nie chciała zrezygnować z muzyki. W tym roku wróciła do stolicy Ukrainy, choć nie była to łatwa decyzja.

Postanowiłem połączyć się z Kijowem. Z drugiej strony słuchawki Natalia zgodziła się opowiedzieć mi o swoich przeżyciach w bardzo szczerej rozmowie.


Paweł Brol: Jak wspominasz wybuch pełnoskalowej inwazji na twój kraj zimą 2022 roku?

Natalia Korop*: Rzeczywiście, poranek 24 lutego 2022 roku zapamiętam na zawsze. Kiedy o 5:00 usłyszałam pierwsze eksplozje, najpierw wyłączyłam budzik, bo to miał być zwykły poranek zwykłego dnia – dzieci miały iść do szkoły i przedszkola, a my mieliśmy iść do pracy, a stało się jasne, że nikt już nigdzie się nie wybierze. Moje dzieci zawsze cieszyły się, kiedy mogły nie pójść do szkoły i zostać w domu. Tego ranka spały zaskakująco długo i nie słyszały wybuchów ani zamieszania na podwórzu domu, bo wielu sąsiadów było gotowych do wyjścia albo zaczynało wyjeżdżać. A kiedy dzieci się obudziły i zobaczyły, że coś jest nie tak, zapytały, czy pójdą dzisiaj do szkoły. „Nie, zostajemy w domu” – odpowiedzieliśmy. Odparli, że byłoby lepiej, gdybyśmy poszli… Wojna zmieniła życie o 180 stopni, wiele mnie nauczyła. W pierwszym tygodniu było ciężko z logistyką, a przede wszystkim ze sklepów zniknęło pieczywo. Od dłuższego czasu piekę w domu chleb na zakwasie. Zamieściłam ogłoszenie na czacie lokalnym, że piekę chleb w zamian za mąkę. I prawdopodobnie ta aktywność pomogła mi utrzymać równowagę. Piekłam dzień i noc po 20 bochenków chleba, a sąsiedzi przynosili mi mąkę, zboża i nasiona. Prawdopodobnie nigdy nie byłabym w stanie powtórzyć czegoś takiego.

Decyzja o opuszczeniu Ukrainy była natychmiastowa czy nastąpiła dopiero po jakimś czasie?

Wtedy wydawało się, że ten horror nie może trwać długo. Jednak znajomi z Buchi i Gostomelu stracili z nami kontakt. Z naszej strony miasta, wschodniej, meldowano, że siły wroga się zbliżają. A 10. dnia wojny opuściłam Kijów z mamą i dziećmi. Kiedy wreszcie zdecydowaliśmy się na wyjazd do Polski, zabrałam ze sobą minimum rzeczy, ale wzięłam słoik zakwasu na domowy chleb. Gdziekolwiek się znajdowaliśmy, pierwszą rzeczą, którą robiłam, było pieczenie chleba. I ten aromat, wypełniający mieszkanie, dawał mi poczucie, że jestem w domu, gdziekolwiek się znajdowałam.

Mąż został na miejscu?

Mąż został w Kijowie z tatą. Z kolei mój brat wstąpił w szeregi ZSU (Sił Zbrojnych Ukrainy – przyp. PB). Kijów bardzo się w tym czasie zmienił – stał się prawie pusty i bardzo chroniony. Blokady drogowe, jeże przeciwpancerne, zamknięte ulice i zaułki, w nocy kamuflaż światła, godzina policyjna oraz całkowity zakaz sprzedawania i używania alkoholu. I cisza pomiędzy wybuchami…

Jak wyglądała wasza droga do Polski?

Do Polski wyjechaliśmy dwa tygodnie po rozpoczęciu wojny, kiedy ruszyła pierwsza fala uchodźców. Cała trasa zajęła nam ponad 25 godzin, z czego prawie połowę tego czasu spędziliśmy na granicy. To jednak nic w porównaniu z niektórymi, którzy spędzili na przejściu pomiędzy Ukrainą a Polską 3 dni na mrozie.

Przez te dwa tygodnie wydawało mi się, że trzymam się bardzo dobrze, że wszystko ze mną w porządku i wszystko kontroluję. Kiedy jednak z głośnika w namiocie wolontariuszy po polskiej stronie granicy usłyszałam: „Tutaj jesteście bezpieczni”, to nagle coś we mnie pękło i po raz pierwszy wybuchnęłam płaczem.

Psychika skupiała się na działaniu, ale kumulowała w sobie emocje, które znalazły ujście dopiero wtedy, gdy poczułaś się bezpiecznie?

Dokładnie. I na to też trzeba być przygotowanym. Bo nie wiadomo, kiedy i w jaki sposób zostaną odblokowane powściągliwe emocje. Jakoś trzeba nauczyć się pomagać sobie na czas i nie zwlekać.

Trafiliście na Opolszczyznę do Krapkowic. Ciężko było się zaaklimatyzować? Znałaś język polski?

Moja koleżanka z klasy mieszka tu już ponad 7 lat i to dzięki niej trafiłam do Krapkowic. Szczerze mówiąc, kiedy przyjechałam do Polski, znałam tylko słowo „dziękuję”. Ale to było prawdopodobnie najważniejsze ze wszystkich słów, ponieważ przepełniała mnie wdzięczność za to, jak bardzo ludzie są otwarci na tragedie innych. Być może jest to cecha małego miasteczka, ale wydawało mi się, że w każdej twarzy widziałem współczucie i wsparcie. Nikt nie odwracał się do mnie plecami.

Jak to wszystko odbierały twoje dzieci?

W pierwszym odczuciu dzielnie przetrwały drogę i adaptację w nowym środowisku. Później pracowałam również z innymi dziećmi z Ukrainy i zauważyłam, że tak naprawdę u każdego z nich te doświadczenia odbijały się w większym lub mniejszym stopniu na ukrytych wadach. Każde dziecko miało w pewnym stopniu zaburzenia psychiczne: ktoś chodził na palcach, nie deptając po piętach, ktoś miał hipertoniczność mięśni rąk, ktoś obgryzał paznokcie, kręcił włosy, nie patrzył w oczy, wiele dzieci miało złą wymowę słów i wydawało się, że zatrzymało się w rozwoju. Z kolei moje dzieci potrzebowały dużo aktywności fizycznej, spędzały dużo czasu po prostu kopiąc piasek. W tym samym czasie ich ojciec pomagał kopać okopy w obronie Kijowa.

W polskiej szkole i przedszkolu panowała atmosfera akceptacji i miłości. Nie wiem, jak udało się to nauczycielom i wychowawcom, muszą mieć naprawdę otwarte serca. Stworzyli klimat przypominający kochający się krąg rodzinny. Dzięki temu dzieci szybko się zaaklimatyzowały, nauczyły się języka i nawiązały przyjaźnie. Jestem pewna, że na całe życie.

Plac zabaw, Irpień, fot. N. Korop
W naszej rozmowie poza wywiadem wspomniałaś, że ty też przez ponad rok pobytu w Polsce zdążyłaś się zżyć ze społecznością w mieście.

Zaczęłam pracować w Krapkowickim Domu Kultury, poznałam wielu wspaniałych ludzi, którzy stali się moimi przyjaciółmi. Poznałam tutaj muzyków, którzy, dowiedziawszy się, że jestem także muzykiem z Ukrainy, zaprosili mnie na próbę, żebym mogła się odstresować. I to naprawdę mnie uratowało. Byli to członkowie zespołów reggae Negril i Gang Bawaria.

Wspomniałaś, że zajmujesz się kulturą. W Krapkowicach prowadziłaś zajęcia dla dzieci.

W KDK prowadziłam zajęcia z filmu, animacji i muzyki. Pracowały ze mną zarówno dzieci uchodźców z Ukrainy, jak i Polacy, a właściwie to ci drudzy uczyli mnie języka polskiego. Na początku rozmawiałam z nimi za pomocą tłumacza przez telefon i bardzo ich to cieszyło. Nawet gdy zaczęłam mniej więcej mówić po polsku, szukali słów, których jeszcze nie znam i prosili o sprawdzenie w tłumaczu (śmiech). Lubili słuchać, jak to samo zdanie brzmi po ukraińsku i polsku. Podczas zajęć tworzyliśmy filmy animowane w technice klatka po klatce. To praca z plasteliną i innymi materiałami, która rozwija motorykę małą, kreatywną wyobraźnię i daje niesamowitą wytrzymałość. Najczęściej bazowaliśmy na wierszach polskich poetów: Julian Tuwim, Ludwik Jerzy Kern, Agnieszka Francyk, Danuta Wawiłow, Michał Rusinek, Iwona Chmielewska i wspólnie je animowaliśmy. W mojej pracowni ukraińskie i polskie dzieci spotykały się, współpracowały, realizowały swoje pomysły, bo twórczość to uniwersalny język, który daje możliwość wyrażenia siebie i zrozumienia innych.

Oglądając wasz krótki film „Pomocne Skrzydło” o bocianie, który z powodu zniszczenia swojego gniazda musi odlecieć z Ukrainy, znajduje schronienie w Polsce, a potem wraca w rodzinne strony, wywołał u mnie głębokie wzruszenie.

Temat uchodźców wymagał opowiedzenia. I tak zrodził się pomysł nakręcenia filmu o bocianie, który stracił swój dom. Zaproponowałam ten pomysł dzieciom, a one go poparły. Razem modelowaliśmy jego dom z plasteliny, byliśmy zachwyceni jego efektem wizualnym. Później, zgodnie ze scenariuszem, dom ulega zniszczeniu w wyniku eksplozji, a bocian w strachu odlatuje. Leci nad ziemią i zmęczony pada w pobliżu gniazda drugiego bociana, który zajmuje dach z biało-czerwoną flagą. Symbolika jest zrozumiała dla każdego dziecka. Drugi bocian pomógł pierwszemu wstać, stanąć na nogi i podzielił się jedzeniem. Gdy siły wróciły do ptaka, odleciał do domu, dziękując gospodarzowi za pomoc w trudnym czasie. Z jakiegoś powodu właśnie scena powrotu bociana najbardziej wzruszyła polskie dzieci. Naprawdę chcieli go bezpiecznie odprowadzić do domu. Stworzyli dla niego pomyślny wiatr i dobrą pogodę oraz machali skrzydłami innych bocianów. Nasze filmy pokazywaliśmy w KDK podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, a podczas oglądania „Pomocnego Skrzydła” wielu widzom ciekły łzy.



Z kolei Michał Rusinek był zachwycony waszym filmikiem do jego wiersza.

Pierwszym miejscem, do którego poszłam po przyjeździe do Krapkowic, była biblioteka dla dzieci. Mamy tradycję wieczornego czytania dzieciom i nawet gdy musieliśmy spędzić kilka nocy w schronie przeciwbombowym, nie pozostawialiśmy ich bez bajki. Czytanie na głos polskich bajek również bardzo pomogło mi opanować język. Wpisywałam zdanie w tłumaczu, słuchałam, jak należy je wymawiać i powtarzałam. Ciekawie było razem z dziećmi odkrywać wspólne cechy w naszych językach. I z każdym wieczorem coraz rzadziej patrzyliśmy na tłumacza.

Na książki Michała Rusinka natrafiłam przypadkiem, bo poszukiwałam współczesnej poezji dla dzieci. Byłam całkowicie zachwycona jego twórczością. Wtedy pojawił się pomysł stworzenia animacji na podstawie jego wiersza. Utwór o „Wieszakach” aż prosił się o ekranizację, jest tak malowniczy i ciekawy. Dzieci chętnie poparły ten pomysł. Teraz znają ten wiersz na pamięć! Warto dodać, że do większości naszych filmów staramy się stworzyć oryginalną ścieżkę dźwiękową, nie wykorzystując cudzej muzyki. Wymyśliliśmy także tajemniczą melodię do „Wieszaków”, którą zaśpiewaliśmy wspólnie z dziećmi. Gotowy film wysłałam Michałowi Rusinkowi na Facebooku i bardzo mu się spodobał. Wrzucił to na swój profil.



To jednak nie wszystko, jeśli chodzi o twój wkład w kulturę. Wspomniałaś, że jesteś muzykiem – śpiewasz, grasz na gitarze, piszesz teksty.

Tak, miałam w Kijowie własny zespół Afrodiziak, który założyliśmy razem z mężem. Ciężko było mi wytrzymać dłuższy czas bez muzyki, dlatego w zeszłym roku namówiłam mojego przyjaciela, basistę Piotra Słonia, aby zagrał ze mną kilka moich utworów na Dniach Partnerstwa w Krapkowicach. Bardzo się martwiłam, czy ludzie będą w stanie zrozumieć, o czym śpiewam. Mam jedną piosenkę po rosyjsku, napisaną jeszcze w 2015 roku i nazywa się „Мир”. I dopiero kiedy powiedziałam Piotrowi, o czym jest ta piosenka, zdałam sobie sprawę, że tylko w języku rosyjskim słowo „Мир” obejmuje jednocześnie dwa pojęcia: Pokój i Świat. Tego nie ma w żadnym znanym mi języku. Szkoda, że taka tajemnica zawarta w języku nie pomogła jego użytkownikom w utrzymaniu pokoju na świecie… Polscy słuchacze byli poruszeni naszą muzyką, co dało mi impuls do dalszego działania.

Następnie namówiłam do dołączenia basistę Tomka i perkusistę Adama, z którymi stworzyliśmy pełny program. Tak powstał polsko-ukraiński skład zespołu Afrodiziak, z którym graliśmy na tegorocznych Dniach Krapkowic, a także na festiwalu ROCK am Palast w Rozkochowie.

ROCK am Palast, fot. ze zbiorów N. Korop
Jeszcze przed moim wyjazdem do Kijowa nagrałam z chłopakami utwór „Moja Woda”. Jest on wynikiem tego, że kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Polski, to, czego doświadczyłam na początku wojny, wymagało przemyślenia. Muzyka zawsze pomaga w tym najlepiej. Najpierw powstała zwrotka i refren piosenki, jednak jakoś nie mogłam jej dokończyć, dlatego odłożyłam pracę nad nią. W marcu następnego roku podjęłam decyzję o powrocie z dziećmi na Ukrainę, do domu. Martwiłam się z tego powodu, bo po roku pobytu tutaj naprawdę przyzwyczaiłam się do Krapkowic, do dzieci, z którymi pracowałam, do kolegów i przyjaciół, nawet do płynącej przez miasto Odry. I przypomniałam sobie moją niedokończoną piosenkę. Wtedy coś mnie tknęło i zrozumiałam, że druga część utworu powinna być po polsku i opowiadać o kolejnej części naszego nowego życia – jak to jest być uchodźcą, jak trudno opuścić dom, ale też jak trudno pozostawić nowe miejsce oraz nowe życie. Naprawdę zostawiłam tu część mojego serca…



Napisałaś również książkę dla dzieci „O Drzewie, które stało się Gitarą”, wydaną na Ukrainie. Ponoć została już przetłumaczona na język polski i obecnie szukasz dla niej wydawcy w kraju nad Wisłą?

Tak, to prawdziwy cud, że mimo wojny udało mi się w 2022 roku wydać książkę dla dzieci. Premiera książki poprzednio była zaplanowana na maj 2022 roku. Wraz z wybuchem wojny wszystkie ustalenia i plany uległy diametralnej zmianie. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będzie to możliwe. O ile wiem, drukarnia, z którą wydawnictwo współpracowało, znajdowała się w Charkowie i została zniszczona. Część sprzętu udało się przewieźć do Winnicy. I już w lipcu-sierpniu jakoś zaczęła pracować. Dzięki temu pod koniec sierpnia 2022 „Drzewo, które stało się Gitarą”, wolą ludzi, którzy pracowali pomiędzy przerwami w dostawie prądu a atakami, ujrzało światło dzienne. To opowieść o Drzewie, które marzyło o zobaczeniu świata. Niemożliwe marzenie dla zwykłego drzewa, prawda? Ale każdy, kto umie wsłuchać się w swój wewnętrzny głos, otwiera drogę do niemożliwego. Tym samym, dzięki swoim zdolnościom, Drzewo wpadło w ręce Mistrza, z którym przeszło drogę nauczania i stało się Gitarą. Czym jednak jest gitara bez zręcznych rąk muzyka? Jedynie cichym instrumentem. Drzewo, które stało się Gitarą, ostatecznie otworzyło się na wzajemną twórczość i spełniło swoje marzenie. Książka ta inspiruje do spełniania życzeń, a także do poznawania muzyki i sprawia, że dzieci interesują się światem muzyki. W Polsce prowadziłam spotkania twórcze w oparciu o książeczkę dla dzieci z Ukrainy i Polski, gdzie grałam dla nich na gitarze i ukulele, zapoznawałam z budową instrumentu i jego pochodzeniem. Efekt jest zawsze ten sam – pod koniec spotkania 100 procent dzieci chce ćwiczyć muzykę! Teraz bardzo poszukuję możliwości wydania książki w Polsce, gdyż mam już bardzo dobrze zredagowane tłumaczenie przez moją dobrą znajomą panią Marię Margońską. Trzymam więc kciuki za dobrego wydawcę i doskonałą współpracę.

W tym roku wróciliście do Kijowa. Co was do tego skłoniło? Przecież wojna nadal trwa.

Wojna trwa, czas mija, dzieci dorastają bez ojca. To trudna decyzja pomiędzy bezpieczną przyszłością a ukochaną rodziną i nadzieją, że razem przetrwamy wszystko. Polska dała nam wiele, m.in. możliwość swobodnego oddychania, spokojnego snu, rozwoju i realizowania marzeń. Nie wiem, jaka przyszłość czeka nas na Ukrainie, ale życie w rozbitej rodzinie jest zbyt trudne i jesteś gotowy poświęcić dla tego komfort i spokój.

Co zastaliście po powrocie do domu? Czy coś się zmieniło, byliście czymś zaskoczeni?

Trudy przedłużającej się wojny bardzo zmieniły ludzi w Kijowie. Każdy doświadcza lęku i bólu, co często prowadzi do psychicznej blokady, czasem zobojętnienia.

Staliście się dla siebie bardziej obcy, odlegli?

Nie sądzę. Te myśli są często rozpowszechniane w sieciach społecznościowych, jakby ci, którzy zostali, nienawidzili tych, którzy odeszli (uciekli). Przyznam, że też trochę się tego obawiałam wracając, że będę tu obca, zbyt świeża i wyspana, że nie przeżyłam tego co oni. Ale w rzeczywistości są to tylko bańki informacyjne w sieciach społecznościowych i nic więcej. Ludzie pozostają ludźmi, mają serca. To samo mogę powiedzieć o plotkach, że Polacy są zmęczeni zachowaniem Ukraińców w Polsce i zwracają się przeciwko uchodźcom. Nie spotkałam w życiu ani jednego Polaka, który szerzyłby zły stosunek do Ukraińców. I odwrotnie. To od dawna znana „mądrość” naszych wrogów – dziel i rządź. Jestem przekonana, że tak naprawdę nie jesteśmy podzieleni, a wręcz przeciwnie – przez te półtora roku bardzo się do siebie zbliżyliśmy. To jest to, co osobiście widzę i czuję.

Jak Kijów się zmienił jako miasto?

Kijów to duże miasto, które przeżyło w swoim czasie wiele wojen i przetrwało. Tym, którzy nie wyjechali, wydaje się, że Kijów wcale się nie zmienił – wiosną nadal kwitnie, a latem piecze. Ale ci, którzy wracają, wielokrotnie podkreślali, że miasto jest zmęczone… Niedaleko dworca kolejowego znajduje się budynek, w którym w wyniku ataku BPLA wybite zostały szyby. I widzisz to natychmiast po wyjściu z pociągu. Większość ulic jest już otwarta, a blokady zniknęły. Dzięki pracy służb komunalnych, szybko udaje się uporządkować zaatakowane domy. Ale przechodząc obok szpitala, gdzie spadły odłamki rakiety, niedaleko naszego domu, widzę, że nie wszystkie ofiary mogą sobie pozwolić na wstawienie okien, więc po prostu zasłaniają je deskami. Prawie wszystkie pomniki i zabytki architektury pozostają pokryte workami z piaskiem. Z tego powodu centrum miasta wygląda nietypowo. Kijów nie jest całkowicie zniszczony, nadal jest wielu ludzi, którym na tym zależy. Jednak dojeżdżając do miasta od strony północnej, przez Gostomel, Buczę i Irpin, można dostrzec ślady działań wojennych. Są zmiażdżone domy, dachy, płoty z dziurami od broni palnej, są też domy bez okien, a nawet place zabaw dla dzieci, na których nie można się bawić. Byłam pod wielkim wrażeniem pewnej artystki, która namalowała swój „dziurawy” płot w taki sposób, że te dziury stały się kwiatami. Tacy ludzie.

A jak wygląda samo życie w Kijowie?

Teraz wygląda tak, że cały czas musisz być przygotowany do ataki rakiet czy BPLA, najczęściej odbywają się one w nocy. Dlatego dzieci często muszą spać w przedpokoju, gdzie nie ma okien i szyb. W maju te ataki odbywały się każdej nocy. 3 km od naszego domu rakieta spadła koło szpitala, gdzie moje dzieci się urodziły. Z jednej strony bardzo to wszystko jest strasznie. Ale z innej – po takich trudnych nocach rano każdy idzie do pracy, dowozi dzieci do szkoły, pije kawę i się uśmiecha, chociaż wszyscy czujemy się trochę zmęczeni. I to daje siłę, żeby nie zwariować.

Obecnie wszystko pracuje: sklepy, szkoły, teatry, odbywają się koncerty. Jeżeli podczas jakiegoś wydarzenia włącza się alarm, wówczas wszyscy muszą iść do piwnicy. W szkołach u dzieci dzieje się to momentalnie. Przerywa się lekcje, schodzi pod budynek i tam jest wszystko zorganizowane. Są klasy, można prowadzić zajęcia, czasami nawet zjeść obiad. W szkolnej piwnicy namalowane jest otwarte okno, dlatego tam nie jest tak strasznie.

Każdego dnia ludzie walczą ze swoim strachem, apatią, depresją. Ważne, żeby nie dać się złamać. Kijów jest zawsze pięknym i żyjącym miastem. Pomimo syren, alarmów i wybuchów.

Człowiek bardziej docenia to, co ma wokół siebie, kiedy dotknie go dramat wojny? To prawda, że tak ciężkie doświadczenia zmieniają perspektywę patrzenia na świat, na rzeczywistość, przewartościowują pewne sprawy?

Przyszła mi do głowy myśl, że gdy człowiek nie ma gruntu pod nogami, staje bliżej nieba. Moi dziadkowie byli w wieku moich dzieci podczas II wojny światowej. Zawsze cenili ludzi i relacje. Być może ta wojna ma na celu nauczenie ludzi doceniania innych, siebie nawzajem. Stało się jasne, że, uciekając, nie można zabrać ze sobą żadnego nabytego majątku. Tak naprawdę cennymi klejnotami są twoje zdolności i otwartość na ludzi, umiejętność nawiązywania relacji, towarzyskość, zdolność do uczenia się. I moim zdaniem empatia.

Jak wspomniałaś, nie poddajecie się, staracie się żyć normalnie, na ile to oczywiście możliwe w obecnej sytuacji. Jakie więc ma plany na najbliższą przyszłość Natalia Korop, jakie nadzieje?

Wojna nauczyła nas szybkiej zmiany planów i zaufania wyłącznie intuicji. Marzę, aby ludzie mogli zachować się w całości fizycznie i psychicznie. Aby rodziny się zjednoczyły, aby dzieci mogły zamieszkać z rodzicami, aby mogły spokojnie przeżyć swoje dzieciństwo, aby mogły odwiedzać lasy i pływać w rzece (obecnie w Kijowie jest tego zakaz). Marzę, żeby ludzie mieli siłę i chęć marzyć. Wszystko z tego powstanie. Marzy mi się też zagranie na festiwalu na Krymie z moim polsko-ukraińskim zespołem Afrodiziak! A czasami marzenia mają zwyczaj się spełniać.

*Natalia Korop – 34 lata, urodzona w Kijowie. Ukończyła Kijowski Narodowy Uniwersytet Teatru, Kina i Telewizji, jest reżyserem dźwięku. Muzyk, autorka tekstów, wokalistka zespołu Afrodiziak. Napisała książkę dla dzieci „O Drzewie, które stało się Gitarą”. Od zimy 2022 roku do wiosny 2023 przebywała na uchodźstwie w Polsce. Obecnie mieszka w Kijowie z mężem, dwójką dzieci i trzema kotami.

Fot. Viviana Piper (N. Korop FB)