Pokazuje: 1 - 2 of 2 WYNIKÓW
Turystyka

Rozmowa z Małgorzatą Ewą Mikrut

29.05.2024

Rozmowa z Małgorzatą Ewą Mikrut

TURYSTYKA

Czy Neapol to niebezpieczne miasto, kim jest tajemnicza Elena Ferrante, jakie zagrożenie dla mieszkańców niesie Wezuwiusz i inne pobliskie wulkany oraz co warto zobaczyć i zjeść na Wybrzeżu Amalfitańskim – o tym rozmawiam z Małgorzatą Ewą Mikrut, Polką mieszkającą od prawie 30 lat we włoskim regionie Kampania.


Paweł Brol: Od ilu lat mieszka pani we włoskim regionie Kampania i dlaczego zdecydowała się pani na przeprowadzkę?

Małgorzata Ewa Mikrut*: Mieszkam w Kampanii od prawie trzydziestu lat. Przeprowadziłam się tutaj podczas szukania nowej drogi w życiu. W ten sposób znalazłam się w innym świecie. Daleko od znajomych, rodziny, od wszystkiego, co znałam i lubiłam. Pomimo tego, że Włochy nie były mi zupełnie obce – interesowałam się włoską kulturą, przyjeżdżałam na wakacje – to zderzenie z życiem codziennym było dla mnie zaskoczeniem. Włosi na wszystko mają czas, nikt nigdzie się nie śpieszy.

Co jeszcze zaskoczyło panią po przeniesieniu się do Włoch?

Na pewno zaskoczyła mnie gościnność mieszkańców, różnica w sposobie działania i myślenia miejscowych, wspaniałe, śródziemnomorskie krajobrazy, zupełnie inne niż polskie.

Dużo Polaków mieszka w pani okolicach czy raczej częściej widuje pani rodaków, którzy przyjeżdżają w celach turystycznych?

Wedle statystyk, Polacy zamieszkujący w Kampanii to około 7 tys. osób, jednak na samym wybrzeżu mieszka niewielu rodaków. Większość to kobiety, które osiadły tu na stałe i tworzą rodziny mieszane.

Zauważalny jest wzrost liczby turystów z Polski, zapewne zafascynowanych pięknem i historią regionu. Wielu odwiedza półwysep Sorrento i wybrzeże Amalfi. Często spotykam ich w hotelach i restauracjach. Ostatnio rodacy wybierają hotele na wyższym poziomie, co musi dobrze świadczyć o rozwoju ekonomicznym naszego kraju. To duża różnica w porównaniu z tym, kiedy przeprowadziłam się do Włoch, bo wcześniej nie każdego było stać na przyjazd do Kampanii. Większość ludzi przybywała w poszukiwaniu pracy i lepszego życia.

A jak Włosi z Kampanii podchodzą do turystów z Polski?

Z pewnością tutaj, gdzie panuje duży ruch turystyczny, mieszkańcom łatwo jest zbliżyć się do polskich turystów.

Porozmawiajmy o tym, co przyciąga turystów do Kampanii. Zacznijmy od Wybrzeża Amalfitańskiego, na którym pani mieszka. Ten rejon kojarzy mi się z wakacyjnymi kurortami jak Sorrento, gdzie powstał słynny film „Wesele w Sorrento” i miasteczkami „spadającymi” z gór prosto do morza jak Positano. Co jeszcze jest warte zobaczenia na wybrzeżu?

Naturalne piękno tego obszaru jest z pewnością jedną z rzeczy, które warto zobaczyć. Można wybrać się na spacer wśród licznych ścieżek przyrodniczych, aby podziwiać różnorodność fauny i flory. Warto skorzystać z wielu tutejszych plaż. Mogę polecić jedną z nich – cudowną Baia di Ieranto. Prowadzi do niej nieco męcząca, ale przystępna trasa trekkingowa, po której pokonaniu dociera się do fantastycznej zatoki z pięknym widokiem na wyspę Capri.

Polecam zjeść wyśmienite włoskie jedzenie nad brzegiem morza, na przykład w Nerano czy wypić aperitif w barze Del Sole w Praiano z przepięknym widokiem zachodzącego słońca. Zachęcam także do odwiedzenia mniej znanych miast, aby dostrzec różnicę pomiędzy miejscowościami bardziej turystycznymi a tymi, w których można zobaczyć codzienne życie mieszkańców.

Fot. ze zbiorów M. Mikrut
Jeśli dobrze pamiętam, w ciągu półtorej godziny można się dostać szybkim transportem kolejowym z Sorrento do Neapolu. Wokół stolicy Kampanii narosło wiele narracji. Według jednej z nich Neapol jest miastem niebezpiecznym, w którym na ulicach króluje mafia. Czy to prawda?

Neapol to duże miasto i jak wszystkie inne miasta we Włoszech, ale także na świecie, może być niebezpieczne. Zawsze trzeba być czujnym i zwracać uwagę na to, dokąd się idzie i co robi. Jednak ogólnie panuje spokój, szczególnie na wybrzeżu, gdzie ja mieszkam. Przypominam, że w żadnym przypadku przestępczość nie dotyka turystów, bo w przeciwnym razie konsekwencje obciążyłyby miejscowych, którzy pracują głównie dzięki turystom. Należy też doprecyzować, że z biegiem czasu Neapol stał się znacznie spokojniejszym miastem, a przede wszystkim gościnnym.

Neapol wydaje mi się miastem nieoczywistym. Z jednej strony widoczna pobożność, która gromadzi tłumy mieszkańców chociażby podczas cyklicznego oczekiwania na tzw. „Cud Świętego Januarego”, kiedy to krew tego świętego przemienia się z postaci skrzepniętej w postać płynną, a z drugiej strony mimo wszystko obecna przestępczość. Z jednej strony piękne zabytki, z drugiej – czasami sąsiadujące z nimi dzielnice biedy. Jak pani postrzega Neapol?

Neapol jest boski – okolice, historia, architektura, zakątki, ludzie, morze, kolory i smaki. To miasto oferuje podróż pełną zdumienia, niespodzianek, piękna, emocji. Tym, którzy opowiadają o nim same najgorsze rzeczy, mówię: wybierzcie się tutaj chociaż raz w życiu, choćby na jeden dzień i wstydźcie się swoich słów. Neapol jest piękny w swojej różnorodności. Chcę zaznaczyć, że bardzo często najbiedniejsze obszary to te, które przedstawiają wygląd miasta z przeszłości, znany chociażby z filmów Totò i Massimo Troisiego. Przez nie przemawia najwięcej historii i to też ma swój urok. Co warto dodać, Neapol nie jest miastem zbyt wielu zmartwień. Ogromne znaczenie mają tutaj tradycja i święta. Mieszkańcy są zawsze gotowi do celebrowania ważnych wydarzeń i wypełniania ulic muzyką oraz procesjami.

Fot. ze zbiorów M. Mikrut
Muszę pani zadać to pytanie. Czy ma pani podejrzenia, kim jest Elena Ferrante? Czytelnikom wyjaśniam, że to pseudonim światowej sławy pisarki albo pisarza – osoby, która pisze poczytne powieści w scenerii Neapolu i od lat nie ujawnia swoich personaliów.

Mówi się, że pod pseudonimem pisarki Eleny Ferrante kryje się inny uznany pisarz, Domenico Starnone. Moim zdaniem nie jest ważne to, kto jest autorem tych książek. Przede wszystkim liczy się wartość samych tekstów i ich znakomity odbiór przez czytelników.

Na północ od Neapolu w godzinę można dojechać pociągiem do Caserty – królewskiego pałacu wybudowanego przez Burbonów, który przypomina Wersal. Kręcono w nim sceny do wielu filmów, m.in. „Gwiezdne wojny”, „Mission: Impossible” czy „Anioły i demony”. Ma pani jakieś praktyczne wskazówki dla turystów chcących odwiedzić to miejsce?

Pałac Caserty posiada rozbrajające piękno. Z Neapolu jest bardzo łatwo tam dojechać pociągiem za niewielkie pieniądze. Stacja znajduje się praktycznie naprzeciw głównego wejścia, a bilet wstępu kosztuje 18 euro. Polecam odwiedzić komnaty bogate we freski i cały park, zarówno ogrody włoskie, jak i angielskie, pełne wodospadów i fontann. Posągi i drogi wodne są spektakularne, zwłaszcza Łaźnia Wenus. Chcę zaznaczyć, że w pierwszą niedzielę każdego miesiąca z inicjatywy włoskiego Ministerstwa Kultury wstęp do muzeów i państwowych parków archeologicznych jest bezpłatny. Ponadto, dzieci nigdy nie płacą za wstęp, a młodzieży przysługuje zniżka. Korzystną alternatywą może być również wykupienie karty Artecard.

Wróćmy do okolic Neapolu, bo przecież jedną z najciekawszych atrakcji, dla której turyści ściągają do Kampanii, jest wulkan Wezuwiusz. Czy wycieczki do jego krateru są bezpieczne? O czym warto wiedzieć przed udaniem się na szczyt?

Fot. ze zbiorów M. Mikrut
Podróż do krateru Wezuwiusza jest całkowicie bezpieczna. Obecnie wejście na górę nie wiąże się z żadnym ryzykiem, które mogłoby wystąpić na przykład w przypadku odwiedzenia aktywnego wulkanu Etny… Fascynujące jest obserwowanie, jak dzięki licznym erupcjom przyroda rozwinęła się na zboczach Wezuwiusza. Tamtejsze tereny stały się bardzo żyzne. Rozmawiamy wiosną, więc teraz zbocza wulkanu porastają żółte janowce.

Polecam zawsze polegać na autoryzowanych przewodnikach, aby uniknąć oszustw. Bilety należy kupować najlepiej online na autoryzowanych stronach internetowych lub udać się na wulkan z Vesuvio Express z miejscowości Herculanum, gdzie w miejscowym biurze można nabyć bilet na transport i szczyt.

A mieszkańcy okolic Wezuwiusza nie boją się żyć u podnóża czynnego wulkanu? Przecież stosunkowo niedaleko znajduje się stolica Kampanii, a jeszcze bliżej, bo w odległości około dwudziestu kilometrów leżą różne miejscowości, w tym słynne Pompeje, które w 79 roku n.e. zostały zniszczone przez erupcję. Istnieje hipoteza, że pod Neapolem i sporą częścią lądu znajduje się jeszcze większy tzw. superwulkan.

Obszar Kampanii należy do obszarów o najwyższym ryzyku wulkanicznym na świecie. W rzeczywistości wulkany neapolitańskie Somma-Wezuwiusz, Campi Flegrei i wyspa Ischia są zdolne do generowania wysoce wybuchowych erupcji, obejmujące obszary gęsto zaludnione. Oficjalnie klasyfikuje się je jako aktywne, ale w fazie wyciszenia. Są one potencjalnie niebezpieczne, ponieważ w przeszłości powodowały niezwykle niszczycielskie erupcje. Gdyby wybuchł „niewidzialny” superwulkan Campi Flegrei, to konsekwencje dotknęłyby nie tylko Neapol, ale także całą Europę.

Jeśli rozmawiamy o Wezuwiuszu, to niestety w przypadku erupcji wszyscy mieszkańcy jego okolic są zagrożeni. To około 3 milionów osób. Wtedy prawie wszystkie miasta wokół jego zboczy zostałyby zrównane z ziemią. Co zatrważające, mieszkańcy pobliskich terenów ignorują owe niebezpieczeństwo i zamiast się gdzieś przeprowadzić, nadal tam mieszkają, nie przejmując się realnym zagrożeniem.

Fot. ze zbiorów M. Mikrut
Interesują mnie również kulinaria. Włoskie jedzenie zasłynęło jako jedno z najsmaczniejszych na świecie. Czym wyróżnia się Kampania na tle pozostałych regionów Włoch? Moje pierwsze skojarzenie to pizza neapolitańska.

Wszystkie włoskie potrawy są dobre, a każdy region ma wiele typowych dla siebie potraw, które absolutnie nie są porównywalne z innymi na świecie. Pizza to chyba najbardziej znane danie w moim regionie, jak również na świecie. Ciasto wyrabia się z mąki, wody, drożdży i soli. Jest to żywność wpisana na listę światowego dziedzictwa ludzkości UNESCO, we wszystkich jej odmianach. Pizza to danie ubogie, ale bardzo smaczne, a przede wszystkim uniwersalne. Można na nim umieścić wszystko… Prawie wszystko. Będąc w Kampanii, nigdy nie proście o keczup (śmiech).

Jaki jest sekret wypiekania takiej pizzy? Z jakimi składnikami ją się podaje?

Najlepszą pizzę wypieka się z pieca opalanego drewnem, choć można ją też przyrządzić w piecu gazowym lub elektrycznym. Jak już wspomniałam, można na niej umieścić dowolny rodzaj dodatków. Chyba najbardziej znana jest pizza margherita z mozzarellą, pomidorami i bazylią, ale także marinara z pomidorami, oregano, czosnkiem i anchois. Warto odwiedzić miejscowość Vico Equense, gdzie można kupić pizzę na metry i to w wielu smakach.

Pamiętam ze swojego pobytu w Sorrento, że poza obowiązkową przystawką podawaną w restauracjach, złożoną ze świeżo wypiekanego chleba i oliwy, na stołach królowały pomidory i mozzarella wytwarzana z krowiego mleka, a nad głowami wisiały szynki parmeńskie. Do tego oczywiście zawsze było dostępne lokalne wino. Czym jeszcze charakteryzuje się Kampania?

W Kampanii na pewno nikt nie pozostanie z pustym żołądkiem. W każdej restauracji można zjeść wiele dobrych potraw.

Mozzarella bawola produkowana jest w prowincji Salerno i Caserty, mozzarella z mleka krowiego to produkt lokalnych mleczarzy tworzony głównie na półwyspie Sorrento i Wybrzeżu Amalfi, ser Provolone del Monaco powstaje przede wszystkim w górach Lattari.

Nie bez znaczenia pozostaje tarasowanie terenu na wybrzeżu, które jest stosowane od średniowiecza w wielu pagórkowatych lub górzystych lokalizacjach. Wyróżnia się mozaiką gajów oliwnych, winnic czy gajów cytrusowych. Co ciekawe, na tarasach stromych klifów tylko muł jest jedynym środkiem transportu dla lokalnych producentów oleju extravergine ,winogron do produkcji wina np. Falanghina, Ettore Sammarco Ravello, Selva delle Monache Costa d’Amalfi czy cytryn do produkcji pysznego likieru limoncello. To głównie Sorrento, Amalfi i Massa Lubrense słynie z sadów pełnych cudownych cytryn. W okolicy nie brakuje również świeżych owoców morza, przygotowywanych na wiele sposobów przez znakomitych kucharzy. I to wszystko ląduje później na stołach Kampanii.

Fot. ze zbiorów M. Mikrut
A ze słodkości – co lubią jeść mieszkańcy regionu?

Jako desery mogę wymienić ciastka Sfogliatella, zarówno w formie riccia, jak i sfoglia. Są wypiekane z ciasta francuskiego i wypełniane serem ricotta, kaszą, cukrem, jajkiem oraz cytrusami. Zarówno ciasto francuskie kręcone, jak i kruche mają to samo nadzienie, ale to w cieście francuskim zawarta jest różnica między obiema wersjami.

Nie wszyscy wiedzą, że istnieje przepis na ciasto łączące Neapol, Francję, a także Polskę, gdyż został po części wymyślony przez polskiego króla Stanisława Leszczyńskiego. Są dwa przekazy historyczne. Według pierwszego, król zdecydował się dodać syropu rumowego do typowego deseru, który uważał za zbyt suchy. Wedle drugiej wersji, zrobił to przez przypadek, wylewając przez nieuwagę kieliszek rumu na babkę i tak zrodziła się Babà, czyli babka nasączona rumem. Babà to wypiekany deser z ciasta zakwasowego na drożdżach piwnych, nasączony rumem.

Obok Sfogliatelli i Babà, jest jeszcze Pastiera, symbol neapolityzmu w kuchni włoskiej, popularny szczególnie w okresie wielkanocnym. To ciasto, która ma w środku zmysłowe nadzienie z pszenicy, ricotty, mleka, masła, jajek, cukru, kandyzowanych owoców, cynamonu, wanilii, skórki pomarańczowo-cytrynowej oraz słynnego olejku kwiatów pomarańczy.

Kolejny deser – delizia al limone. Ta cytrynowa rozkosz jest typowa dla całego wybrzeża, bo przecież najbardziej aromatyczne cytryny dojrzewają na jego tarasach. To kopułki biszkoptu z syropem limoncello i dużą ilością delikatnego kremu o smaku cytrynowym. Prawdziwe połączenie smaków i aromatów.

Jest jeszcze słynna Torta Caprese. To neapolitańskie ciasto wypełnione migdałami i czekoladą. Powstało przez pomyłkę. Pewien szef kuchni po prostu zapomniał dodać mąki do ciasta (śmiech). Tak powstał deser na zewnątrz chrupiący i miękki w środku, przepyszny.

Oczywiście należy wspomnieć, że dzień rozpoczyna się tutaj na słodko od pieczywa Cornetto z mini espresso – to rytuał.

Fot. ze zbiorów M. Mikrut
8 lat temu założyła pani grupę na Facebooku „Włochy – Kierunek Neapol, Sorrento, Amalfi i Cilento”. Obecnie liczy już ona prawie 32 tys. członków! Wiem, że to nie tylko platforma prezentująca zdjęcia z ładnymi widokami, ale doradza pani również turystom przybywającym do Kampanii. Co więcej, zajmuje się pani organizacją ślubów dla par chętnych do powiedzenia sobie „tak” w tym uroczym zakątku Włoch. Dużo spotyka pani przyszłych nowożeńców z Polski?

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Wybrzeże Amalfi i Sorrento, tak arystokratyczne i romantyczne, to poczułam miłość od pierwszego wejrzenia. Byłam nimi zafascynowana i w tym momencie uświadomiłam sobie, że to jest miejsce, w którym chcę mieszkać. Wybrzeże uczyniło moje życie szczęśliwym, kolorowym i wyjątkowym. Uważam się za osobę ciekawą świata, uwielbiam podróżować, kocham włoską kuchnię, a z czasem bardzo dobrze poznałam okolicę i kulturę lokalsów. Z tej mieszanki narodził się mój pomysł stworzenia grupy o najpiękniejszych zakątkach Kampanii. Co więcej, posiadałam już doświadczenia w organizacji eventów, więc postanowiłam połączyć wszystkie moje pasje i zrealizować „przedsiębiorcze marzenie”. Dzięki temu, powstała agencja Polski ślub we Włoszech, w której pracuję jako wedding planner, organizując i planując wesela od A do Z.

Zawodowa postać wedding plannera narodziła się w Ravello. Staram się, by każdy ślub i wesele były zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, wyjątkowe, ekskluzywne i przede wszystkim oryginalne. Zawsze poszukuję nowych lokalizacji, aby móc zaoferować przyszłym małżonkom jak najszerszy wybór, oczywiście dostosowany pod ich budżet.

Muszę przyznać, że zainteresowanie kameralnymi ślubami we Włoszech w ostatnich latach jest bardzo duże, ponieważ ślub za granicą to nie tylko sama ceremonia, ale również podróż poślubna i niezapomniane wakacje w jednym miejscu.

Moje motto brzmi: „Różnica pomiędzy ślubem pięknym a niezapomnianym tkwi przede wszystkim w szczegółach”.


*Małgorzata Ewa Mikrut – od prawie 30 lat mieszka na włoskim Wybrzeżu Amalfitańskim. W 2016 roku założyła grupę na Facebooku „Włochy – Kierunek Neapol, Sorrento, Amalfi i Cilento”, na której publikuje zdjęcia i informacje dotyczące regionu Kampania. Doradza oraz pomaga turystom z Polski. Pracuje w agencji „Polski ślub we Włoszech”, gdzie organizuje ceremonie i wesela.

Fot. główna ze zbiorów M.E. Mikrut

Turystyka

Rozmowa z Renatą Sadko Nóbregą

24.04.2024

Rozmowa z Renatą
Sadko Nóbregą

TURYSTYKA

Złapała na błędzie Roberta Makłowicza, spotkała w samolocie Cristiano Ronaldo, zna bardzo dobrze miejsca, w których kręcono „Gwiezdne wojny”. Renata Sadko Nóbrega, Polka mieszkająca od ponad 22 lat na Maderze i licencjonowana przewodniczka na wyspie, opowiada, jakie atrakcje czekają na turystów odwiedzających krainę wiecznej wiosny i na co warto zwrócić szczególną uwagę.


Paweł Brol: Od wielu lat mieszkasz na portugalskiej wyspie Madera, jesteś licencjonowaną przewodniczką, na pewno znasz ten teren jak własną kieszeń. Czy jest coś jeszcze w stanie cię zaskoczyć, jeśli chodzi o krainę wiecznej wiosny?

Renata Sadko Nóbrega*: Mieszkam na wyspie od 22 lat, a od 13 lat jestem przewodniczką. Zanim nią zostałam, już wcześniej ze znajomymi dużo chodziłam po górach i lewadach. Zresztą, w Polsce również przemierzyłam wiele szlaków, bo jestem z Katowic i miałam blisko do Beskidów. Wydawało mi się, że dobrze znam Maderę, aż nastał covid. W czasie pandemii świat się pozamykał, więc my, przewodnicy pozostaliśmy bez pracy. U nas – mam na myśli Maderę – nie było tak wielkich obostrzeń jak w Polsce, mogliśmy wyjść z domu, oczywiście zachowując wszystkie wytyczne. I moi znajomi przewodnicy, panowie, którzy chyba nie mogli za długo wysiedzieć w czterech ścianach, postanowili wprowadzić to w czyn. Zaczęli chodzić po takich szlakach, o których mi się nawet nie śniło (śmiech). Kiedyś dziadkowie i pradziadkowie obecnych mieszkańców Madery, aby przemieścić się z jednej części wyspy na drugą, musieli pokonywać duże odległości na wymagającym terenie na piechotę. Oni wtedy podążali ich śladami.

To jednak nie wszystko, bo czasami zaskakujące potrafią być szlaki wzdłuż lewad, które dobrze znam. W jednym dniu pojawiają się wokół nich chmury, w drugich nie, zmienia się nasłonecznienie, o każdej porze roku kwitną inne rośliny. Z racji tego, że pracuję jako przewodniczka, na szlakach za każdym razem towarzyszą mi inni ludzie, dlatego za każdym razem moje postrzeganie Madery jest inne. Wyspa nadal w jakiejś części pozostaje dla mnie nieodkryta.

Rozumiem, że po pandemii ruch turystyczny się odbudował?

Tak, teraz mamy bardzo dużo turystów. Od 2 lat bijemy pod tym względem rekordy. Wpływa na to m.in. obecność influencerów. Madera stworzyła dobre warunki do pracy zdalnej, co przyciągnęło ludzi aktywnych w sieci, także z Polski. Jako pierwsi otworzyliśmy wioskę dla cyfrowych nomadów, która szybko zyskała popularność. Dzięki tak dużej promocji, turystów jest obecnie więcej niż przed covidem i przede wszystkim przylatuje dużo młodych osób. Kiedyś mówiono o Maderze, że to taka destynacja dla osób starszych, emerytów i nowożeńców. Nadal te osoby przylatują na Maderę, ale powoli zmienia się profil turysty odwiedzającego wyspę. Mamy coraz więcej turystów młodszych. Obserwując ich, mam wrażenie, że trend młodszego turysty przyniósł ze sobą większą powierzchowność w zwiedzaniu. Objawia się on mniejszym zainteresowaniem poznania miejsca, jego historii, kultury, obyczajów, ludzi, a większym naciskiem na odwiedzanie jedynie popularnych miejsc znanych ze zdjęć z mediów społecznościowych. Madera stała się też bardziej dostępna za sprawą tanich linii lotniczych, za pośrednictwem których na wakacje można przeznaczyć mniejszy budżet. Polacy są w tym momencie czwartym narodem obcokrajowców najczęściej odwiedzających wyspę.

Fot. R. Sadko Nóbrega

Właśnie o rodaków chciałem cię zapytać. Kiedy byłem na wyspie niecałe 10 lat temu, pani z biura podróży, mieszkanka Funchal, stolicy Madery, zapytała mnie, jaki mamy klimat w Polsce. Nie znała za dobrze naszego kraju, bo – jak twierdziła – Polacy dopiero od niedawna masowo przylatują na Maderę. To się zmieniło?

Powiem ci, jak to wyglądało 22 lata temu. Wtedy na Maderze mieszkało maksymalnie 20–30 Polaków. Gdy przyjechałam na wyspę i powiedziałam, że jestem z Polski, to Maderczycy w ogóle nie wiedzieli, gdzie leży nasz kraj. Polskę kojarzyli jedynie z Janem Pawłem II i Młynarczykiem.

Bo Jan Paweł II był raz z pielgrzymką na Maderze.

Tak, a Młynarczyk grał w FC Porto. W Portugalii wszyscy interesują się piłką nożną, dlatego często kojarzą kraje po narodowości piłkarzy. Obecnie Polska jest utożsamiana z Lewandowskim. Nasz kraj jako kierunek turystyczny za bardzo ich nie interesuje ze względu na zimno. Jeśli Portugalczycy wyjeżdżają gdzieś na urlop, to raczej celują w destynacje plażowe na Wyspach Kanaryjskich, Dominikanie, w Algarve czy Brazylii. Między Maderą a Polską, nie licząc firm związanych z branżą turystyczną, nie ma zbyt wielu kontaktów biznesowych.

Około 15 lat temu zaczęli pojawiać się polscy turyści za sprawą biur podróży organizujących tutaj wakacje, ale – jak wspomniałam wcześniej – byli to głównie emeryci. Dopiero w okresie pandemii doszło do znaczących zmian. Na wyspę przyleciało wiele rodzin z dziećmi, które pozostawały na nauce zdalnej. Wyspa oferowała lepszą pogodę i mniejsze restrykcje covidowe. Niektóre z tych osób postanowiły osiedlić się tutaj na stałe. Jedni polecali to miejsce drugim, dzięki czemu Polacy masowo ruszyli w stronę Madery.

Jeśli chodzi zaś o mieszkańców, obecne oficjalne statystyki podają, że Polaków na Maderze jest 277, ale to dotyczy tylko tych, którzy mają kartę rezydenta. Natomiast do tego należałoby dodać osoby takie jak ja, które na wyspie są od dawna i mają już podwójne obywatelstwo. Podobnie statystyki nie obejmują ludzi pracujących zdalnie i nie zgłosiły swojego pobytu w lokalnym urzędzie skarbowym czy gminie. Ponieważ nie mamy na Maderze przedstawicielstwa konsularnego, polskiego Kościoła ani żadnych instytucji, które by nas jednoczyły przy okazji różnych świąt, brakuje okazji, aby cała lokalna Polonia się spotkała. Dopiero wtedy moglibyśmy się zliczyć.

Fot. R. Sadko Nóbrega

A może wcześniejsze, rzadsze wizyty Polaków na Maderze wynikały także ze strachu przed lądowaniem na słynącym kiedyś z niebezpieczeństw lotnisku im. Cristiano Ronaldo?

To nie jest strach, to niewiedza (śmiech). Lotnisko na Maderze należy do jednych z najbezpieczniejszych, ponieważ na nim lądują najlepsi piloci, więc my jesteśmy w rękach śmietanki lotnictwa.

To prawda, że trzeba mieć specjalną licencję, żeby lądować na tym lotnisku?

Tak, nie każdy pilot może lądować na Maderze. Zdarzają się sytuacje, że samolot nie dostaje zezwolenia nawet w sytuacjach kryzysowych. Kiedyś leciał samolot z Wysp Kanaryjskich do Wielkiej Brytanii. Jedna z osób przebywająca na pokładzie miała stan przedzawałowy. Akurat maszyna przelatywała w okolicach naszej wyspy, ale pilot nie miał uprawnień do lądowania tutaj, więc skierowano go na lotnisko w Porto Santo, które leży kilkadziesiąt kilometrów od Madery. Na nim można swobodnie lądować przy każdych warunkach atmosferycznych. Problem z Porto Santo jest taki, że nie ma tam szpitala. Ta osoba musiała więc zostać przetransportowana helikopterem wojskowym do szpitala w Funchal. Pilot nie może narazić wszystkich pasażerów samolotu nawet z powodu poważnego problemu jednej osoby.

Skoro wspomniałem o tym, że wasze lotnisko nosi imię Cristiano Ronaldo, to może porozmawiajmy o piłce. Jeden z najlepszych piłkarzy na świecie urodził się bowiem na Maderze, tam się wychował i stawiał swoje pierwsze kroki w tej dyscyplinie. Co więcej, dzisiaj w stolicy stoi jego muzeum. Czy Ronaldo często odwiedza wyspę i czy zdarzyło ci się go spotkać?

Ze względu na napięty kalendarz zawodowy, CR7 za często nie odwiedza Madery. Przylatuje raz na dwa lata, może raz do roku. Ostatnim razem był na sylwestra ubiegłego roku, co odnotowano nawet w polskiej prasie brukowej. A wszystko za sprawą urodzin pani Dolores, mamy Cristiano. Piłkarz obdarował ją wypasionym, czarnym Porshe.

Czy miałam okazję spotkać CR? Tak, miałam nawet okazję lecieć z nim w jednym samolocie, ale to były czasy, kiedy o Ronaldo słyszeli tylko Portugalczycy. Mówimy o 2003 roku.

Co ciekawe, zdarzyło mi się już kilka wycieczek z turystami, których to kilkunastoletnie dzieci namówiły na wakacje na Maderze tylko z powodu odwiedzenia miejsca dorastania Cristiano Ronaldo (śmiech).

Wróćmy do uroków Madery. Wyspa łączy góry z oceanem, ciepło jest przez cały rok, mówi się przecież, że to „kraina wiecznej wiosny”, wszędzie widać zamiłowanie Maderczyków do roślinności, zresztą bogato porastającej cały region. Spacerując po Funchal, co rusz widziałem balkony i ogródki całe w pięknych kwiatach. Co jeszcze przyciąga do was turystów?

Można powiedzieć, że Madera ma cały pakiet atrakcji przyciągających tutaj turystów. Na pewno wiele osób odwiedza wyspę ze względu na walory krajobrazowe, które pozwalają na odpoczynek na łonie natury. Funchal jest urokliwe, ale nikt nie obiera sobie za cel city break w stolicy. Gości bardziej fascynuje możliwość znalezienia się tego samego dnia w górach na wysokości 1800 metrów, a później kąpieli w oceanie. Madera, ale też wyspy azorskie należące do Portugalii, często nazywa się „Hawajami Europy”. Są zarazem egzotyczne i położone w stosunkowo niedalekiej odległości od starego kontynentu. Na wyspie znajduje się bardzo dużo tras trekkingowych, umożliwiających aktywne spędzenie urlopu. Oczywiście nie można zapomnieć o gastronomii, ale wątpię, żeby ktoś przylatywał na wyspę tylko z powodu czarnego pałasza czy szaszłyków. Kuchnia jest doskonałym uzupełnieniem pobytu.

Trzeba również wspomnieć o Porto Santo. Należy do archipelagu Madery. Ta wyspa jest o wiele mniejsza i także zamieszkała. Jej największym skarbem jest piękna, dziewięciokilometrowa biała, naturalna plaża. Madera takiej nie ma, dlatego Włosi, Portugalczycy czy Hiszpanie na wakacje bardzo często wybierają właśnie Porto Santo.

A jak jest z mieszkańcami Madery? Ja ich zapamiętałem jako otwartych, komunikatywnych i ufnych.

To się zmienia. Kiedy przed pandemią turystów było mniej, a ci, co przyjeżdżali, potrafili podróżować z szacunkiem dla lokalnej kultury i prawa, wówczas mieszkańcy podchodzili do nich zawsze w taki sposób, jak zapamiętałeś. Teraz mamy więcej turystów, o wiele młodszych i niestety niekoniecznie odpowiedzialnych. Zdarza się, że wchodzą na zamknięte szlaki. Ostatnio na maderskich portalach krążyło zdjęcie nagiego turysty, zrobione pod jednym z wodospadów. Oczywiście nie chcę generalizować, ale niektórzy już naprawdę nie wiedzą, co wymyślić, aby zdobyć większe zasięgi i ilość polubień pod zdjęciem w swoich mediach społecznościowych. Popularna stała się również turystyka niskobudżetowa, do tego stopnia, że ludzie śpią pod chmurką albo w wypożyczonym samochodzie. Nie ma nic złego w podróżach z plecakiem, ale problem rodzi się wtedy, gdy nocują w nieautoryzowanych miejscach, rozpalają ogniska przy użyciu endemicznej, chronionej roślinności i do tego zostawiają za sobą pełno śmieci. Takie sytuacje są nowe dla Maderczyków i bardzo żywo dyskutowane.

Na wyspie turyści nie płacą za jakiekolwiek akcje ratunkowe. Obecnie opracowywana jest ustawa, na podstawie której za jakiekolwiek akcje ratunkowe wykonane poza szlakami rekomendowanymi i oficjalnie otwartymi kosztami będą obciążani turyści. Mieszkańcy wyspy nadal darzą dużym szacunkiem odwiedzających wyspę gości i w stosunku do nich są bardzo sympatyczni oraz uprzejmi. Turystyka jest ważna dla Madery, bo zapewnia około 30 procent dochodu wyspy. Oczywiście inne branże też z niej korzystają, np. rolnicy, rybacy czy nawet osoby sprzedające pamiątki w sklepach. Jestem więc zwolenniczką turystyki zrównoważonej i taką powinniśmy promować.

Przejdźmy do kulinariów, bo przecież wasza wyspa słynie z własnych potraw i smacznych produktów. Wspomniałaś o czarnym pałaszu (espada), znany jest także szaszłyk (espetada), chleb bolo do caco. Co króluje na waszych stołach?

Zacznę od czarnego pałasza, bo jestem świeżo po urlopie w Japonii…

No właśnie, czy miałaś okazję go tam spróbować? W przewodnikach piszą, że ta ryba występuje tylko w dwóch miejscach na świecie: w Kraju Kwitnącej Wiśni i na Maderze.

Pokazywałam im zdjęcia naszego czarnego pałasza i Japończycy nie wiedzieli, co to za stworzenie. Jedzą węgorze, owszem, ale wątpię, żeby osoby piszące przewodniki pomyliły ze sobą te dwie ryby (śmiech). Japonię zwiedziłam od Tokio do krańca południowego i ani razu nie spotkałam się z pałaszem, a pytałam miejscowych o niego. Tę sprawę jeszcze wyjaśnię. Wszystkim jednak polecam zamówienie sobie espady na Maderze. Podaje się ją w formie filetu, koniecznie w panierce, bo jej mięso jest tak delikatne, że bez panierki mogłoby się rozpaść przy przygotowaniu. W naszych restauracjach pałasza serwuje się z bananami, a czasami również z sosem marakujowym, co stanowi bardzo smaczną kombinację.

Wyławiamy też bardzo dużo tuńczyków i przyrządzamy na kilka sposobów. Zarówno tuńczyki, jak i pałasze są poławiane w nocy, a za dnia trafiają do sprzedaży oraz lokalnych restauracji.

Z dań mięsnych wspomniałeś o szaszłykach. Używamy do nich wołowiny, słabo albo średnio wysmażonej. Pięć, sześć kawałków mięsa nabija się na metrowy szpikulec. Pomiędzy tymi kawałkami nie umieszczamy żadnych warzyw. Mięso jest wysmażane na żarze. W restauracjach typowo szaszłykowych espetady zawieszane są na specjalnie zamontowanych do stołów wieszakach, z których goście sztućcami zdejmują sobie mięso na talerz. Sami Maderczycy uwielbiają to danie, zwłaszcza na różnego rodzaju odpustach. Podczas tych uroczystości można spotkać się z sytuacją, że kawałki mięsa są nabijane na gałązkę drzewa wawrzynowego. To już jednak rzadkość, gdyż las laurowy obecnie obejmuje już tylko około 17 procent wyspy i znajduje się pod ochroną. Ponadto, taka gałązka po dwóch, trzech wypiekach nadaje się już tylko do wyrzucenia.

W restauracjach jako przystawka bardzo często jest podawany maderski chleb bolo do caco, którego nie wypieka się w piecu, ale wysmaża na rozgrzanej blasze. Dawniej robiło się to na gorącym kamieniu. Chleb wygląda jak placuszek i serwuje się go z masłem czosnkowym.

Fot. R. Sadko Nóbrega

Maderę kojarzy się również ze świeżymi owocami. Spore wrażenie zrobił na mnie widok plantacji bananów porastających zbocza południowej części wyspy. W smaku są inne niż te, które jemy w Polsce, bo mniej cierpkie i słodsze. Można u was dostać także wiele odmian marakui. Są jeszcze egzotyczne owoce. Jakiś czas temu na facebookowej stronie prowadzonej przez ciebie „Madera z nami – polski przewodnik na Maderze” umieściłaś zdjęcia kilku z nich z pytaniem o ich nazwy. Zadanie okazało się trudne. Sam pamiętam ze swojego pobytu, że kupiłem na targu Mercado dos Lavradores w Funchal ni to banana, ni ananasa, z którym potem miałem następujący problem: jak to zjeść? Ostatecznie poległem, a dopiero po latach dowiedziałem się, że to Monstera Deliciosa, owoc, który dopiero nadaje się do jedzenia, jak zacznie opadać jego zielona skórka.

To zależy, co dla kogo jest egzotyczne. 10 lat temu zabrałam Maderczyków do Polski i okazało się, że oni nie znali rabarbaru. Podobne zdziwienie wywołało spożywanie przeze mnie słonecznika, który na wyspie jedzą tylko papugi (śmiech). Mało kto wiedział, jak wygląda porzeczka, więc miejmy świadomość, że to zaskoczenie działa w dwie strony.

Przechodząc do maderskich owoców, rzeczywiście, banany są może mniejsze, ale smaczniejsze. Polacy importują ten owoc z Ameryki Południowej i jest on innej odmiany. Maderczycy lubią swoje banany, bo są nie tylko smaczne, ale i kaloryczne. Kiedy na wsypie panowała duża bieda, mieszkańcy przygotowywali kanapki właśnie z bananem.

Jeśli chodzi o marakuje, to występują one w różnych częściach świata i mają bardzo dużo odmian. Na Maderze najpopularniejsza to odmiana fioletowa – roxa. Pulpę z tej marakui wykorzystuje się do robienia ponchy i deserów. W sprzedaży są obecne również marakuje cytrynowe, pomarańczowe czy też bananowe, ale ja nazwałabym je raczej ciekawostkami. Nie są to zbyt popularne uprawy. I – co warto podkreślić – marakuje cytrynowe lub pomarańczowe nie są krzyżówkami owoców. Nazewnictwo wzięło się z powodu zewnętrznego podobieństwa do innych owoców.

Co do monstery – faktycznie ona kwitnie i ma jadalne owoce. Roślina przypomina kształtem banana i ananasa, stąd nazywa się ją bananem ananasowym. Polacy widzą w niej szyszkę. Ale padły już bardziej odważne propozycje zastępczego nazewnictwa takie jak „tęsknota za mężem” albo „ukojenie wdowy” (śmiech). Monsterę je się dopiero wtedy, gdy zaczyna pękać. Jeśli jeszcze nie pęka, to oznacza, że nie jest dojrzała, a znajdujące się w niej szczawiany mogłyby doprowadzić do reakcji alergicznej. Owoc monstery dojrzewa/pęka przez dwa, trzy dni. Wtedy łuski zaczynają stopniowo odpadać. Jadalny jest środek, który ma miękkość podobną do banana, ale strukturę kukurydzy. W smaku przypomina mieszankę banana z gruszką, może jabłkiem. Co ciekawe, nie spotkałam się jeszcze z tym, żeby ludzie jedli monsterę gdzieś poza Maderą. Na przykład w Meksyku, gdzie również rośnie, nie ma takiego zwyczaju.

Z powodu zmian klimatycznych, obserwowanych również na Maderze, rolnicy zaczynają sprowadzać na wyspę i uprawiać inne, kiedyś niespotykane owoce, jak na przykład pitaję, zwaną smoczym owocem. Mamy już dwóch, trzech rolników, którzy ją uprawiają. Za 50 lat może się okazać, że to będzie typowy owoc dla Madery. Podobnie było u początków zasiedlenia wyspy, gdzie nie rosło tutaj nic oprócz lasów. Dopiero ludzie sprowadzili do niej różne rośliny, początkowo przede wszystkim trzcinę cukrową, której produkt w XV wieku był nazywany białym złotem. Wtedy większość cukru w Europie Zachodniej pochodziło z Madery. Dzisiaj tej trzciny mamy o wiele mniej. Co ciekawe, nie wyrabia się już cukru, ale rum i miód. Jednak nie wszystko na wyspie się przyjmie. Kiedyś z Polski przywiozłam krzaki porzeczki, które niestety się nie zaaklimatyzowały. Podobnie stało się z rabarbarem.

Fot. R. Sadko Nóbrega

Na koniec tematu kulinarnego chcę cię zapytać o alkohole. Produkujecie popularne na całym świecie wino madeira. To jednak nie wszystko, bo przysmakiem na wyspie jest mocny trunek – poncha. Ponoć po kilku szklankach każdy zaczyna mówić po portugalsku. Niedawno na wyspie swój program kręcił Robert Makłowicz, który – jak napisałaś w mediach społecznościowych – barwnie i ciekawie opowiadał o Maderze, ale mówiąc o składnikach ponchy popełnił błąd.

Zacznę od wina madeiry. Jest to wino wzmacniane i rzeczywiście znajduje się w każdym maderskim domu, ale pije się je sporadycznie. Bardzo uogólniając, porównałabym je do likieru. W okresie Świąt Bożego Narodzenia madeira i wiśniówka jest obecna na każdym stole. Natomiast niekwestionowaną królową maderskich barów oraz restauracji jest poncha, pita bardzo chętnie zarówno przez turystów, jak i miejscowych. Różnica polega na tym, że ci drudzy nigdy nie kupują zabutelkowanej ponchy. Ten drink musi być świeżo przygotowany, wtedy jest najlepszy. Podobnie jak Polacy spotykają się na piwie, tak my chodzimy na ponchę. U nas mawiają, że jedna poncha jest na zdrowie, po dwóch człowiek staje się weselszy, a po trzech plączą mu się nogi. Do tego jest jeszcze jedna pułapka. Poncha zaczyna działać dopiero po 30 minutach (śmiech).

Robert Makłowicz ładnie opowiadał o Maderze, ale chwyciłam go na jednym błędzie. Powiedział, że do ponchy dodajemy miodu z trzciny cukrowej, a to nieprawda. Do ponchy dodajemy miodu pszczelego. Produkowany na wyspie miód z trzciny cukrowej technicznie nie jest miodem, ponieważ nie jest efektem pracy pszczół. Jest uzyskiwany przez ogrzewanie soku z wyciśniętej trzciny cukrowej. Kiedy woda odparowuje, powstaje syrop, który potocznie nazywamy tutaj miodem z trzciny (mendykaną, co w Polsce tłumaczy się słowem melasa). I ten syrop dodaje się do ciast, herbatników czy też wykorzystuje jako polewę do maderskich pączków w okresie karnawału, ale nigdy nie dodaje się go do ponchy! Jeśli ktoś przywiózł z wakacji do domu maderskie aguardante, to sam może zrobić sobie takiego drinka. Wystarczy dokupić cytrynę, pomarańczę i właśnie miód.

Frapuje mnie jeszcze coś. Co wspólnego ma Madera z „Gwiezdnymi wojnami”?

To się okaże, bo serial nie miał jeszcze swojej premiery. W ubiegłym roku ekipa filmowców gościła na Maderze. Wszystko było owiane wielką tajemnicą, dostęp do miejsc, gdzie kręcili sceny został zablokowany w promieniu czasami i kilku kilometrów. Sceny nakręcono na półwyspie Świętego Wawrzyńca – i właśnie kadr z tej sceny wykorzystano jako poster reklamujący tę serię „Gwiezdnych wojen” – oraz w Fanal, które porasta rozłożystymi drzewami, często spowitymi we mgle. Kręcili również w Seixal, gdzie jest czarna plaża i w Porto Moniz, gdzie są baseny utworzone przez lawę wulkaniczną. Wszyscy oczekujemy efektu końcowego i liczymy dni do premiery. Mieszkańcy, którzy zostali zatrudnieni przy produkcji, podpisali klauzulę o zakazie robienia zdjęć prywatnymi telefonami i przekazywaniu jakichkolwiek informacji dotyczących pracy filmowców.

Teraz można śmiało mówić, że przebywanie na Maderze to jest jakiś kosmos.

Raczej urlop nie z tej ziemi.


*Renata Sadko Nóbrega – licencjonowana przewodnicza na Maderze, od ponad 22 lat mieszkająca na tej pięknej wyspie. Szczęśliwa żona Portugalczyka, bardzo dobrze zintegrowana z lokalnym społeczeństwem. Zna bardzo dobrze język portugalski, wyspę i jej historię, zwyczaje i gastronomię. Jest na bieżąco z lokalnymi wydarzeniami. Należy do lokalnego stowarzyszenia miłośników gór. Od lat bierze czynny udział w wydarzeniach organizowanych przez Wydział Turystyki na Maderze.

Fot. główna ze zbiorów R. Sadko Nóbregi