Pokazuje: 1 - 3 of 3 WYNIKÓW
Kultura

Rozmowa z Aleksandrą Idkowską

23.11.2023

Rozmowa
z Aleksandrą Idkowską

KULTURA

Od dziecka piosenkarka i instrumentalistka. Od niedawna studentka musicalu i aktorka. Gra tytułową postać w spektaklu „Jentl” w Teatrze Żydowskim. Występuje z Dariuszem Malejonkiem, zaśpiewała na jednej scenie z Markiem Piekarczykiem oraz zespołem AudioFeels. Obdarzona niezwykłym talentem, docenionym wieloma nagrodami, właśnie podbija polską scenę muzyczną.


Paweł Brol: Jak wyglądały twoje początki z muzyką?

Aleksandra Idkowska*: Zaczęłam bardzo dawno temu. Kiedy miałam 5 lat, wstąpiłam do chóru kościelnego. Byłam niezwykle energicznym dzieckiem, a śpiewanie w grupie trochę mnie okiełznało (śmiech). Wtedy też dużo koncertowaliśmy na wyjazdach, więc poznawałam świat muzyczny. Z drugiej strony moja rodzina jest muzykalna – wujkowie grają na gitarach, babcia również śpiewała w chórze, stąd od początku było to dla mnie naturalne środowisko. Później trafiłam do poznańskich „Skowronków”, chóru katedralnego, kształciłam się też w szkole muzycznej.

Zetknęłaś się w „Skowronkach” z legendarną perkusistką Beatą Polak? Beata była niedawno moim gościem w „To nie jest rozmowa na telefon”.

Oczywiście! To cudowna kobieta. Pani Beatka grała z nami na wielu koncertach, uczestniczyła w wielu projektach. Bardzo dobrze ją wspominam.

Wspomniałaś, że kształciłaś się w szkole muzycznej.

Tak. Od pierwszych lat podstawówki uczyłam się gry na fortepianie, więc postanowiłam kontynuować swoją edukację na tym instrumencie pod okiem profesjonalistów. Wtedy też zmieniłam szkołę z ogólnokształcącej na muzyczną. Musiałam przez to nadrobić kilka lat. Wtedy interesowałam się również grą na saksofonie, ale nie dopuszczono mnie do niego (śmiech).

Czemu?

Uważano, że powinnam skupić się na nadrabianiu nauki fortepianu. Wielka szkoda.

Jesteś znana ze śpiewania piosenek żydowskich i izraelskich. Skąd wzięło się u ciebie zainteresowanie tą muzyką?

Od razu powiem, że jeśli chodzi o muzykę kultury żydowskiej, to nie jest jedyna muzyka, jaką śpiewam. Zaznaczam, bo tworzy się pewna szufladka (śmiech). Zaczęło się w 2016 roku od Ogólnopolskiego Konkursu Piosenki Żydowskiej w Poznaniu „Piosenka może czas pokonać”. Festiwal ten wygrałam ex aequo z Jakubem Herfortem, który później zwyciężył w programie „Mam Talent”. Wtedy przygotowałam kilka utworów żydowskich i to była moja pierwsza styczność z tą muzyką. Wygrana w pewnym sensie otworzyła mi drzwi, bo po festiwalu otrzymałam wiele propozycji koncertowych, uświetnienia różnych uroczystości, m.in. śpiewałam podczas otwarcia Skweru Ireny Sendlerowej w Poznaniu. To był taki ciąg zdarzeń, który spowodował również moje zainteresowanie muzyką kultury żydowskiej. I ono towarzyszy mi do dziś. Nawet niedawno miałam przyjemność zaśpiewać koncert solowy na Festiwalu Warszawa Singera.

Czyli po części ty wybrałaś tę muzykę, a po części ona ciebie.

Coś w tym jest. Myślę, że nie ma przypadków. Miałam pojawić się na festiwalu w Poznaniu, bo być może bez tego wydarzenia wcale nie śpiewałabym dzisiaj muzyki żydowskiej.

A nie uważasz, że twój styl śpiewania bądź barwa głosu także nie pozostają bez znaczenia, jeśli chodzi o dopasowanie do muzyki żydowskiej?

Na pewno mój głos pasuje stylistycznie do tego gatunku. Znalazłam też w sobie pewną naturalność w interpretowaniu utworów żydowskich. Decydujące są jednak subiektywne odczucia słuchaczy.



Posługujesz się językiem jidysz?

Zaśpiewałam kilka utworów w jidysz, nadal są w moim repertuarze, ale nie znam tego języka ani hebrajskiego. Na początku miałam obawy, czy podołam tekstom, lecz ostatecznie ich nauka przyszła mi z lekkością.

Muzyka żydowska zawsze wydawała mi się smutna, być może dlatego, że słuchałem tej, która dotyczy czasów wojny. Jaka ona jest w rzeczywistości?

Jest bardzo różna. Przede wszystkim muzyka kultury żydowskiej ma wiele swoich odłamów. Ja zazwyczaj wykonuję smutniejsze utwory, właśnie wojenne, choć od niedawna włączam do swojego programu również weselsze, bo zauważyłam, że ludzie lubią zróżnicowanie. One są już taneczne, radosne, rytmiczne.

Angażujesz się też w muzykę polską i to taką bardzo polską, bo śpiewasz piosenki patriotyczne, również przy okazji różnych uroczystości, jak np. święta niepodległości, rocznic związanych z Powstaniem Warszawskiego. To dla ciebie ważne, również poza sferą muzyczną?

Jedno z drugim się łączy. Ważne, żeby pamiętać o przeszłości naszego kraju, o ludziach. Staram się te historie przekazać poprzez muzykę.

Koncertujesz z Dariuszem Malejonkiem, zaśpiewałaś ostatnio z Markiem Piekarczykiem. To ugruntowane i znaczące nazwiska na rynku muzycznym. Jak ci się z nimi współpracuje?

Oj, bardzo dobrze. Doceniam naszą współpracę i cieszę się, że jestem w projektach u Darka, bo to jest dla mnie ogromna nauka. Lubię koncertować z całą ekipą, która tworzy te projekty. Są pięknymi osobami, artystami, z którymi mam przyjemność stać na jednej scenie. Oprócz wspomnianego Darka Malejonka, to m.in. Marika, Anna Rusowicz, Siostry Melosik, Kasia Malejonek, Damian Ukeje, Symcha Keller i wiele innych.

Jakie są to projekty?

Przeróżne, skupione na upamiętnianiu ważnych wydarzeń historycznych, postaci, np. Ireny Sendlerowej czy rodziny Ulmów. To piękna sprawa, bo łączymy przeszłość z elementami muzyki współczesnej. Mamy nadzieję dotrzeć w ten sposób do młodzieży.

M. Piekarczyk i A. Idkowska
A jeśli chodzi o występ z Markiem Piekarczykiem, to spotkał mnie ogromny zaszczyt. Śpiewaliśmy wspólnie utwór „Noc” (kliknij, żeby odsłuchać), oczywiście towarzyszył nam w tym Darek. Czuję dużą wdzięczność, że mogę być na scenie z takimi ludźmi.

Dwukrotnie próbowałaś swoich sił w „Szansie na sukces” – w 2020 i 2022 roku. Jak wspominasz swój udział w programie i czy on wpłynął jakoś na twoją karierę?

Żeby była jasność, ja tych dwóch edycji nie wygrałam (śmiech). W pierwszym programie mierzyłam się z muzyką Edyty Geppert i wykonywałam utwór „Och życie, kocham cię nad życie”. Bardzo obawiałam się tej piosenki.

Trudny utwór.

Tak, do tego bardzo znany, więc ludzie często porównują twoje wykonanie z oryginalną wersją. Zdawałam sobie sprawę, że czeka mnie niełatwe zadanie, ale uważam, że wyszło w porządku.

Z kolei za drugim razem występowałam w odcinku z Andrzejem Rybińskim i Krystyną Giżowską, w którym zaśpiewałam piosenkę „Przeżyłam z Tobą tyle lat”. Miałam wtedy trudny czas, do tego byłam chora, więc wyszło nieco gorzej. Jednak mój udział w programie wspominam dobrze, bo zdobyłam cenne doświadczenie. W tamtym czasie często występowałam na scenie, ale nigdy przed kamerą, więc była to dla mnie nowość. Chociaż dużo bardziej stresowałam się rozmową z prowadzącym Arturem Orzechem (śmiech). Tego typu programy uczą pokory, bo nigdy nie wiadomo, jaką decyzję podejmie jury. Poznałam też wtedy sporo wspaniałych ludzi, z którymi mam kontakt do dzisiaj.



Poruszamy się na razie w sferze coverów, a jestem ciekaw, czy masz już jakiś autorski repertuar bądź czy planujesz wydanie płyty?

Na razie wykonuję covery, do których zawsze staram się dodać cząstkę siebie. Zaczęłam już pracę nad swoimi utworami, ale w moim przypadku to nie jest proste. Jestem w trakcie studiów, do tego koncertuję, gram w Teatrze Żydowskim. Sporo się dzieje, stąd czasu na tworzenie pozostaje mało. Wiem, że to brzmi jakbym się usprawiedliwiała, nie chciałabym tego robić… Ale tak, to moje marzenie i będę dążyła do jego zrealizowania.

Czy masz sprecyzowane gatunki muzyczne, wokół których będziesz tworzyć piosenki?

To ciągle ewoluuje, więc nie chciałabym się jeszcze określać.

Masz na tyle elastyczny głos, że mogłabyś swobodnie poruszać się w różnych gatunkach.

Bardzo lubię próbować nowych rzeczy, dlatego nie chcę się zamykać. Kiedyś myślałam, że mój głos pasuje tylko do delikatnych i refleksyjnych utworów. Kiedy przestałam się ograniczać i sforsowałam tę barierę w głowie, która mocno mnie określała, to zauważyłam, że dobrze czuję się też w innej stylistyce. Pomogły mi w tym również moje studia, bo uczę się na uniwersytecie muzycznym pod kątem teatru muzycznego. W dzisiejszych musicalach trzeba umieć zaśpiewać rockowo, klasycznie, balladowo. To otwiera szereg różnych możliwości wokalnych.

Wspomniałaś, że występujesz w Teatrze Żydowskim, do tego uczysz się musicalu. Skąd wzięło się u ciebie zainteresowanie aktorstwem?

Zrodziło się ono dużo później niż zainteresowanie muzyką. Nie liczę szkolnych jasełek, w których grałam anioła (śmiech). Ciężko określić dokładny moment, bo to chyba przyszło do mnie przy okazji zajmowania się muzyką. Zanim poszłam na studia, niewiele wiedziałam o teatrze. Dopiero przy okazji przygotowań do egzaminów na uniwersytet zetknęłam się z interpretacją tekstów mówionych. Wtedy zaczęłam więcej myśleć o grze aktorskiej.

Od dwóch lat grasz tytułową postać w spektaklu muzycznym „Jentl”. Jak trafiłaś do teatru?

Znałam ten tytuł, bo lata wcześniej oglądałam film „Jentl” z Barbarą Streisand w roli głównej, skądinąd piękny. Co więcej, jeden z utworów z tego filmu przygotowałam na egzamin wstępny na studia. Kiedy więc byłam już na pierwszym roku i usłyszałam o castingu, to po prostu postanowiłam się zgłosić. Brało w nim udział ok. 300 aktorek, był trzyetapowy. Nie wiem, jak to się stało, ale dostałam tę rolę (śmiech). Jestem za to ogromnie wdzięczna.



Znowu twoja osoba rezonuje z tematyką żydowską…

Tak, to wszystko łączy się w jedną całość. Nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Gdybym nie pojawiła się kilka lat temu na festiwalu żydowskim w Poznaniu, zapewne nie grałabym teraz roli Jentl.

Przy okazji zapraszam 2 grudnia do Klubu Dowództwa Garnizonu w Warszawie, gdzie ponownie zagramy spektakle. „Jentl” w głównej mierze mówi o wolności, więc myślę, że każdy znajdzie w nim cząstkę siebie. Warstwa muzyczna jest również piękna, inna niż w filmie, bo kompozycje należą do Hadriana Filipa Tabęckiego. Warto posłuchać.

Jaki jest dotychczasowy odbiór spektaklu?

Ukazało się już kilka bardzo przychylnych recenzji. Na przestrzeni tych dwóch lat bardzo dużo też się we mnie zmieniło. Teraz inaczej podchodzę do swojej roli i w każdym spektaklu odkrywam zupełnie inne emocje, dlatego jestem w stanie utożsamić się z Jentl. To z pewnością przekłada się na odbiór.

Masz również na swoim koncie zagrany epizod w filmie Wojciecha Smarzowskiego „Wesele” z 2021 roku.

To prawda, byłam jedną ze statystów. Wspominam to jako piękną i bardzo emocjonującą przygodę. Grałam w scenie, w której wbiegaliśmy do płonącej stodoły. Zdawałam sobie sprawę, że jestem na planie filmowym, ale wszystko wyglądało tak realistycznie, że właściwie nie musiałam grać, przerażenie samo malowało się na twarzy. Miałam tez przyjemność zagrać epizod w filmie „Filip” w reżyserii Michała Kwiecińskiego. Jeśli dobrze się przyjrzeć, to można mnie tam dostrzec…

Jaką przyszłość wiążesz z aktorstwem?

Mam nadzieję, że kiedyś zagram większą rolę w filmie (śmiech). A tak serio, zależy mi na tym, żeby występować w spektaklach muzycznych. W ogóle ciężko to teraz określić, bo na przestrzeni lat dużo się zmieniło w mojej głowie. Na początku studiów byłam zafiksowana na punkcie teatru, aktorstwa, a teraz moja ścieżka zbacza w stronę sceny estradowej i pisania własnej muzyki. Choć to wcale nie musi się wzajemnie wykluczać, może nawet będzie zazębiać…



Miałem okazję posłuchać twojego występu na żywo. Było to bodaj 5 lat temu w Zielonej Górze, miałaś wtedy 17 lat i już wtedy zachwycałaś na scenie. Dziś masz 22. Ile przez ten czas się zmieniło? W jakim miejscu jest teraz twoja kariera?

To było tak dawno? (śmiech) Sporo się u mnie zmieniło, przede wszystkim życiowo i wokalnie. W jakim jestem momencie? Myślę, że to dopiero początek czegoś pięknego, co zaczyna rozkwitać. Mam za sobą dużo rzemieślniczej pracy. Teraz jestem na pewno bardziej świadoma tego, co robię na scenie, dzięki czemu mogę więcej pokazać.

Widzimy dookoła przykłady bardzo młodych osób, które nagle trafiają na szczyty list przebojów, do show-biznesu i nie radzą sobie z dużym przypływem popularności. A twoja kariera toczy się zupełnie inaczej. Mam wrażenie, że wzrasta proporcjonalnie do wkładanej w nią pracy, stopniowo, krok po kroku. Dojrzewasz razem ze swoją muzyką.

Zgadzam się z tym, że ten świat nie jest prosty. Nie każdy jest gotowy, żeby wejść do niego, a wskoczyć to już w ogóle. U mnie faktycznie wszystko naturalnie się odbywa. Idę krok po kroku do przodu, z czego bardzo się cieszę. I – nie boję się tego powiedzieć – moja kariera jest okupiona ogromem pracy. To nie jest łatwy kawałek chleba. Ja jednak lubię dużo pracować i staram się poświęcać temu jak najwięcej czasu. Czuję też ogromną wdzięczność za to, co dostałam i jak wygląda moja ścieżka. Mam nadzieję dalej podążać tym może wolnym, ale naturalnym torem rozwoju.


*Aleksandra Idkowska – studentka IV roku Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, specjalizacja: musical na wydziale wokalno-aktorskim. Absolwentka klasy fortepianu Poznańskiej Szkoły Muzycznej II st. Laureatka Festiwali o randze ogólnopolskiej i międzynarodowej, m.in. laureatka II nagrody 25. Festiwalu „Pamiętajmy o Osieckiej” 2022, 1 miejsce w II Ogólnopolskim Festiwalu „Niemen inspiracje” 2023, l nagroda w II konkursie musicalowym organizowanym przez Amuz w Poznaniu 2023. W 2021 r. zadebiutowała na deskach Teatru Żydowskiego w Warszawie jako odtwórczyni roli tytułowej spektaklu muzycznego „Jentl” w reżyserii Roberta Talarczyka, z kompozycjami Hadriana Filipa Tabęckiego. Odtwórczyni roli Marii Ajzensztadt tzn. „Słowika Getta” w performance „Pif Paf in piach” Teatru Żydowskiego w reż. Gołdy Tencer. Wokalistka w projektach Darka Malejonka: „Tak jak byśmy nigdy nie istnieli”, „Odwagą serca bijące”, „Jak skała na morzu. O Polskości Pomorza”. Wokalistka w zespole Petersburski Junior Band: „Szczęśliwa trzynastka”, „Droga do Warszawy”. Uczestniczka programu Szansa na Sukces Opole 2020 i 2022.

Kultura

Rozmowa z Eweliną Flintą

05.10.2023

Rozmowa
z Eweliną Flintą

KULTURA

– Powiedzieć o mnie „wokalistka rockowa”? To byłaby nieprawda – mówi Ewelina Flinta, która po kilkunastu latach wraca z nowym albumem „Mariposa”. Materiał jest już na ukończeniu i w przeciągu najbliższych miesięcy powinien ujrzeć światło dzienne. – Staram się, żeby wydarzyło się to jesienią, ale udział w programie „Twoja Twarz Brzmi Znajomo” mocno nadwyręża mój wolny czas.


Paweł Brol: Rzadko się to zdarza, ale przygotowując się do tego wywiadu miałem duży problem. Jesteś postacią nietuzinkową, nieoczywistą, której w żaden sposób nie dałoby się zamknąć w określonych ramach.

Ewelina Flinta*: Bardzo się cieszę (śmiech).

Zawsze miałaś w sobie pęd, żeby być dynamiczną i nie dać się zaszufladkować?

Nie wiem czy zawsze, ale ograniczenia zawsze mnie przyduszały i męczyły. Nigdy nie lubiłam, jak mówiło się o mnie: „wokalistka rockowa”, „wokalistka pop-rockowa”, „ta od Żałuję” albo „ta od Przystanku Woodstock”. Wszystko to oczywiście było prawdą, ale często określano mnie wybierając jedną z tych wersji, a ja tego nie lubię. Lubię śpiewać i pisać różne utwory. Świadczy o tym chociażby fakt, że od prawie 5 lat śpiewam w zespole Voice Band, z którym wykonujemy utwory przedwojenne: kabaretowe, filmowe, rewiowe i ja się genialnie czuję w innym wcieleniu, takiej przedwojennej femme fatale. I teraz powiedzieć o mnie „wokalistka rockowa”? To byłaby nieprawda.



Rzeczywiście twój styl się zmienia. Powiedziałbym, że obecnie jest nawet bardziej folkowy.

Owszem, ja bardzo lubię folk, którego będzie obecnie jest trochę na mojej płycie, a właściwie inspiracji folkowych. Ukazały się już cztery utwory. Właśnie kończę album, łapiąc każdą wolną chwilę. Miał się ukazać wcześniej, ale mnóstwo rzeczy wydarzyło się po drodze. Do tego jeszcze otrzymałam propozycję udziału w programie „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”, która przyszła nagle. Po długich rozważaniach powiedziałam „ok, wchodzę w to”, ale to też przeszkadza mi w tworzeniu krążka.

Do tego jeszcze dojdziemy, ale chciałbym na chwilę cofnąć się do lat 90-tych, do twoich początków. Pochodzisz z Jasienia (woj. Lubuskie), a szkołę licealną kończyłaś w Lubsku, tam też wygrywałaś festiwale. Z Lubska pochodzi również aktorka Joanna Brodzik i teolog, autor wielu książek ks. prof. Andrzej Draguła. Może brzydko powiem, ale skąd w bodaj 13-tysięcznej miejscowości taka wylęgarnia artystów wysokiego szczebla?

(śmiech) Słuchaj, żeby było śmieszniej, to powiem ci, że Asi babcia i moja się znały. Chyba nawet mieszkały niedaleko siebie. Asia urodziła się w Krośnie Odrzańskim, swoją drogą tam też mam rodzinę, a do przedszkola chodziła chyba w Lubsku. Ja urodziłam się w Lubsku, parę lat tam mieszkałam i później wyprowadziliśmy się z rodziną do Jasienia.

Wiesz co, nie mam pojęcia, czy można to nazwać wylęgarnią artystów, czy jakimś przypadkiem. A może bliższe byłoby wyjaśnienie, że większość mieszkańców tamtych rejonów pochodzi z kresów i posiada kresową duszę? Nie wiem, ale rzeczywiście ciekawe, że obie jesteśmy związane z tą miejscowością.

Pochodzisz z muzycznej rodziny. Czy ty odziedziczyłaś po kimś swoją oryginalną barwę głosu à la Janis Joplin?

Widzisz, i to jest kolejna rzecz, która mnie określa (śmiech).

Przepraszam, nie chcę cię przyrównywać do Janis 1:1, ale nieco przybliżyć.

Nie przepraszaj. Mam troszeczkę zachrypnięty głos, ale moim zdaniem to nie jest Janis Joplin. Potrafię się zbliżyć do niej, ale w wyższych rejestrach. Wtedy jestem w stanie włączyć przester w swoim głosie. Różnica polega na tym, że ja go mogę mieć, ale nie muszę. To nie jest taka oczywista sprawa.

O czym przekonujemy się słuchając twoich najnowszych singli. Wróćmy do pytania: po kim odziedziczyłaś głos?

Trudno wskazać konkretną osobę, ale rzeczywiście moja rodzina głównie ze strony Flintów jest muzykalna, rozśpiewana. Babcia od strony taty śpiewała. Tata i dziadek podobnie, a do tego tata gra gra na akordeonie, tak jak kiedyś jego ojciec. Moja siostra jest również muzykalna, grać na pianinie uczyła się dużo dłużej ode mnie. Ja niestety tylko rok, bo byłam niespokojną i mało cierpliwą dziewczynką (śmiech). Granie menuetów po prostu mnie nużyło. Z dzisiejszej perspektywy trochę tego żałuję, tym bardziej, że nie była to stricte szkoła muzyczna, tylko ognisko muzyczne, więc mieliśmy więcej swobody. Wracając, babcia od strony mamy także lubiła podśpiewywać różne piosenki. I mama! Z nią jest cudowna sytuacja, bo jej naturalny głos jest jakimś cudem klasyczny. Ona nawet śmieje się z klasycznym ustawieniem głosu, sopranem albo mezzosopranem.

Jako nastolatka trafiasz na Woodstock, gdzie występujesz przed 30-tysięczną publicznością. Ponoć nie doszłoby do tego, gdyby zrządzeniem losu Jurek Owsiak nie dostał kasety z twoim nagraniem i nie wysłuchał jej w swoim samochodzie.

Rzeczywiście tak było. Mój znajomy, który wtedy współpracował z Jurkiem, Bogdan Waszkiewicz wiedział, że Jurek nie jest osobą, której można powiedzieć: „słuchaj, jest taki zespół, niech zagra”. Jemu musi się coś po prostu spodobać i ja to bardzo szanuję. Bogdan podrzucił mu więc tę kasetę do samochodu i podobno Jurek przypadkiem wrzucił ją do odtwarzacza, nie zdając sobie sprawy, czego słucha (śmiech).

Ponad 10 lat później, bo w 2009 roku występujesz już na Woodstocku jako rozpoznawalna osoba. Dzieje się to przy okazji świętowania 40 lat od zorganizowania pierwszego festiwalu w Stanach Zjednoczonych. Na miejscu jest obecny Michael Lang, jeden z pomysłodawców Woodstocku z 1969 r., który później, zapytany o wrażenia z koncertów w Polsce, mówi, że było fajnie, ale zapamięta szczególnie ciebie, wymieniając twoje imię i nazwisko. Co wtedy czujesz?

Wzruszyłam się, poleciały mi łzy. To było dla mnie coś absolutnie wyjątkowego. Jestem fanką pierwszego festiwalu Woodstock od czasów nastoletnich, słuchałam artystów, którzy tam występowali, znam film dokumentalny – polecam wszystkim, bo to przepiękna historia całego wydarzenia. Narzekano wówczas na hipisów, ale to przecież wtedy rozwinęły się również ruchy proekologiczne, feministyczne, powstało wiele pożytecznych organizacji.



Czyli Ewelina Flinta, która trafia na Woodstock, zresztą nie pierwszy raz, w pewnym sensie pasuje do aury tego festiwalu, bo ma przecież w sobie gen społecznicy.

Tak, ten gen jest bardzo wyraźny (śmiech). Wiesz, miałam nawet taki moment, kiedy zastanawiałam się, dlaczego angażuję się w to wszystko. Ale przecież już jako dziecko widziałam więcej i chciałam pomagać, reagować.. Zresztą, moja rodzina również. Może nie angażowali się bezpośrednio, nie należeli do żadnych fundacji czy stowarzyszeń, ale jeśli trzeba było komuś pomóc, to oni dostrzegali tę potrzebę i pomagali.

Od kilkunastu lat działasz na rzecz ekologii, promujesz równość kobiet i wiele innych akcji…

Wspieram Fundację Nasza Ziemia, z którą współpracuję od 15 lat i jestem jej ambasadorką. Od kilku lat jestem też członkinią rady fundacji. Nasza Ziemia rozpoczęła Akcję Sprzątania Świata w Polsce, który to pomysł przywiozła ze sobą z Australii założycielka Mira Stanisławska-Meysztowicz wraz z błogosławieństwem twórcy tej akcji Iana Kiernana. Ian to australijski żeglarz, który pewnego dnia zobaczył, jak jego plaża jest zaśmiecona i zaczął po prostu sprzątać. Z tego drobnego gestu stworzyła się wielka akcja w jego kraju, a później Mira, która całe swoje dorosłe życie spędziła w Australii i mieszka tam nadal, zamarzyła sobie, żeby przywieźć ją do wolnej Polski i to się udało. My nadal działamy, w tym roku świętujemy 30-lecie trwania Akcji Sprzątania Świata, w przyszłym roku tożsamy jubileusz obchodzić będzie sama fundacja. Mamy kontakt z większością szkół w Polsce, które również się angażują. Ilość zebranych przez nas śmieci to już setki tysięcy ton. Przede wszystkim edukujemy do sprzątania, nie śmiecenia, recyklingowania, upcyklingowania. W Polsce mamy wiele takich akcji, ale… to my byliśmy pierwsi (śmiech).

A jeśli chodzi o ruchy kobiece, to współpracuję z międzynarodowym projektem społeczno-muzycznym Sounds Like Women. Jestem też inicjatorką akcji „Możesz mi powiedzieć”. Jest tego wiele, długo by wymieniać.

Wróćmy do muzyki. Elżbieta Zapendowska udzieliła niedawno wywiadu Gazecie Wyborczej, w którym powiedziała, że wielu uczestników „Idola” próbuje się odciąć od programu. Z tobą chyba tak nie jest?

Niektórzy może rzeczywiście próbują się odciąć. Ja miałam dłuższą przerwę wydawniczą, więc wiele osób kojarzy mnie z dwoma płytami, które wcześniej nagrałam, kilkoma hitowymi utworami, w tym „Żałuję”. Z „Idola” również mnie pamiętają. Dla 22-letniej młodej kobiety, która dopiero od niespełna roku mieszkała w Warszawie, to była przede wszystkim fajna przygoda. Chwilę wcześniej pracowałam w Teatrze Buffo i nagle wydarza się coś takiego… Była to również okazja, żeby się pokazać, poznać wielu artystów. Byliśmy też pod opieką wspaniałych ludzi: makijażystów, stylistów i fryzjerów, więc mieliśmy sposobność spojrzeć na siebie w kompletnie innym wydaniu. A mimo wszystko pozostałam sobą, bo zadbałam o to, żeby różne kreacje nie przykryły mojego stylu.



Przejdźmy do tego, co robisz teraz. Przyznam się szczerze, że bardzo bałem się twoich nowych singli, bo szczególnie w młodości byłem zafascynowany twoją rockową odsłoną. Jednak miło się zaskoczyłem. Twój ostatni singiel „Sama na planecie” wydobył ze mnie emocje, wywołał ciary, mimo że leży na przeciwległym biegunie muzycznym w porównaniu z przeszłością. Gitara jest nieco chilloutowa, ale sam utwór chyba do końca chilloutowy nie jest?

Zdecydowanie nie jest. Ten utwór jest gdzieś pośrodku. Bardzo się cieszę, że ta piosenka ci się podoba, bo ja też ją lubię. „Sama na planecie” ma w sobie jakieś ciepło, fajny drive, bardzo dobry tekst autorstwa Radka Zagajewskiego. Nie jestem osobą, która cierpi na bezsenność, bo o tym jest ten utwór, ale zdarzają mi się noce, kiedy przez emocje nie mogę zasnąć. To jest rodeo, przewracasz się w łóżku z boku na bok, przychodzą różne myśli, czasem fajne, czasem nie. Na przykład dzisiaj obudziłam się o 5 rano, bo w głowie huczała mi piosenka, którą teraz przygotowuję do programu „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”. Ja mam dobrą pamięć do tekstów czy dźwięków i jak zaczynam się uczyć jakiegoś kawałka, to on mnie dosłownie prześladuje. To jest frustrujące, ponieważ zazwyczaj śpię jak zabita.

Moje nowe utwory faktycznie bywają różne, czasami są mieszanką gatunków. To też pokazuje, że ja nie lubię się ograniczać, tkwić w jednym kolorze.

Dużo emocji odczułem, mimo że jestem męskim odbiorcą, słuchając również utworu „Zakochana”. Tutaj twoja dojrzałość jest dostrzegalna nie tylko na gruncie muzycznym, ale też tekstowym. Końcówka piosenki i takie słowa: „Pięty czerwone mam za dzień/Będą pęcherze dwa/Jak dobrze kobietą być/Gdy się takie pęcherze ma dwa/Nie mam siły już/Więc poproszę bukiet róż/Ała” to przecież już poezja.

To poetyckie, ale tak naprawdę ten utwór jest jednym wielkim żartem, z dużą dawką goryczy. On opowiada o kobiecie, która ma wdrukowany w swój umysł przymus ciągłego dopasowywania się, podejmowania starań o dobry wygląd. Przy tym pozwala na przekraczanie własnych granic, czasami również bolesnych. Nie chodzi tu tylko o ubiór, bo to jest przenośnia. Dziewczynki często się uczy, że mają być grzeczne, trzymać nóżki razem i mało się odzywać. Chłopców wychowuje się inaczej i pozwala im się na więcej. My, kobiety doskonale to znamy. To później przekłada się na nasze życie dorosłe, kiedy po prostu musimy wyczyścić te ograniczenia z głowy. Kobieta z utworu „Zakochana” bardzo się stara i ma dosyć. Nie ma siły, więc pada na twarz, prosi o bukiet róż…

I się kłuje.

Może kiedyś napiszę ciąg dalszy tej piosenki. Jak już jest wolna, idzie swoją drogą i nie ma w sobie żadnych ograniczeń.



Ewelina, twój życiorys już jest przebogaty i on ciągle się pisze, bo przecież niebawem ma się ukazać nowa płyta. Skąd decyzja o udziale w programie „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”? Wyobrażam sobie, że bez niego również świetnie poradziłabyś sobie na tym rynku.

Wiesz, to jest trochę szaleństwo. Wcześniej już dwa razy odmówiłam udziału w tym programie. Teraz stało się inaczej, bo zaczął kusić mnie Maciek Rock, ale nie zgodziłabym się na to, gdyby do głosu nie doszła moja ciekawość tej strony aktorskiej programu. Zaledwie miesiąc przed spotkaniem z Maćkiem nagrywaliśmy teledyski z zespołem Voice Band, które pewnie niebawem się ukażą, i tam miałam do odegrania rolę przedwojennej femme fatale. Moja postać jest trochę urocza, trochę łobuzerska i świetnie się w niej czułam. Cała ekipa była zafascynowana, kiedy obserwowała moją grę. Cudowny reżyser Maciej Michalski, ksywa Archon, notabene kręcący również filmy fabularne, zachwycał się tym, co robiłam. Mówił: „zobacz, ja tylko rzucam hasło, żebyś była taka czy taka i nie wyjaśniam dokładnie, co masz zrobić, a ty to robisz w taki sposób, że po jednym ujęciu możemy kończyć”. Jedynie dla bezpieczeństwa robiliśmy duble.

Mnie urzekła twoja rola Bruce’a Springsteena w „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”.

Bardzo ci dziękuję za te słowa, bo to nie była łatwa rola. Musiałam go grać na strasznym rozdarciu. Ustawienie głosu à la kibic, który dopinguje swoją drużynę i drze się wniebogłosy…

I dodatkowo wcześniej coś wypił.

Trochę też, ale było to bardzo wysiłkowe. Wcielenia w tych artystów, którzy chrypią, zawsze są bardziej eksploatujące. Śpiewanie z ogromną ilością również przydechów mocno obciąża struny głosowe. Jednak cieszę się, że podjęłam się tego zadania. To była pierwsza moja rola męska, z której jestem bardzo zadowolona.



Jesienią ma się ukazać twój nowy album „Mariposa”, którego fani już od jakiegoś czasu oczekują. Materiał z płyty gracie już na koncertach. Czy możemy poznać konkretną datę premiery?

Nie jestem w stanie na razie jej określić. Ciągle mówię, że album ukaże się jesienią, natomiast jestem już troszkę przerażona, bo program „Twoja Twarz Brzmi Znajomo” mocno nadwyręża mój wolny czas. Wcześniej miałam małe kłopoty ze zdrowiem, które na kilka miesięcy wyłączyły mnie z możliwości nagrywania wokali. Teraz w międzyczasie próbuję pracować nad tą płytą. Ostatnio dograłam dwa wokale, zostało mi jeszcze kilka chórków, ale pozostaje jeszcze do nagrania jakiś teledysk, zrobienie sesji zdjęciowej. Przy tym albumie mam wpływ praktycznie na wszystko do tego stopnia, że nawet tworzę ze swoim przyjacielem Wojtkiem Olszanką teledyski. W związku z tym, że mam tak dużo rzeczy na swojej głowie, to zapala mi się czerwona lampka, czy zdążę z premierą na jesień. Naprawdę staram się robić, co w mojej mocy, ale do tego dochodzą jeszcze koncerty i inne nagrania, czasem potrzebuję też po prostu odpocząć. Mam nadzieję, że nie zawiodę swoich fanów i uda się jednak zdążyć jesienią, ale gdyby nie wyszło, to wybaczcie kochani.

Wspomniałaś, że obecnie masz wpływ dosłownie na wszystko przy okazji nagrywania swojej płyty. Jesteś więc teraz bardziej wolna niż dwadzieścia lat temu?

Z pewnością. Teraz nie ma rzeczy, na którą nie mam wpływu. Wtedy jako młoda dziewczyna na część spraw mogłam mieć wpływ, ale w praktyce wyglądało to tak, że starałam się przepychać jakieś swoje koncepcje, które w konsekwencji nie zawsze były akceptowane. To mnie wiele nauczyło.

W takim razie teraz jesteś bliżej hipisowskiej idei z Woodstocku.

Zdecydowanie.


*Ewelina Flinta – wielokrotnie nagradzana piosenkarka i autorka tekstów. Zajęła drugie miejsce w pierwszej polskiej edycji programu „Idol”. Związana z zespołami i występująca w projektach m.in. Alioth, Surprise, Flinta&Palma&Fazi, Sounds Like Women, Voice Band. Dotychczas nagrała dwa albumy „Przeznaczenie” i „Nie znasz mnie”. Niebawem ukaże się jej najnowsza płyta „Mariposa”. Działaczka społeczna na rzecz m.in. ekologii i praw kobiet. Uczestniczka 19. edycji programu „Twoja Twarz Brzmi Znajomo” emitowanego na Polsacie.

Fot. główna Wojtek Olszanka

Kultura

Rozmowa z Beatą Polak

12.09.2023

Rozmowa
z Beatą Polak

KULTURA

– Kilka lat temu miałam zebrać 10 dobrze grających perkusistek do utworu Jana A.P. Kaczmarka „Rapsodia śląska” i nie było z tym problemu. A lata wstecz, gdy ja zaczynałam pojawiać się z metalowym zespołem Syndicate na scenie, to wiele razy spotkałam się z pewnego rodzaju ignorancją płci męskiej. Jednak po koncercie mieli odwagę przyjść i pogratulować – opowiada o swoich początkach Beata Polak, wirtuozka perkusji, obecnie występująca w legendarnej kapeli Wolf Spider i supergrupie 2TM2,3.


Paweł Brol: Proszę sobie wyobrazić, że za miesiąc w Poznaniu odbędzie się koncert zespołu Dream Theater, do którego powraca Mike Portnoy. Muzycy chcą zrobić fanom niespodziankę i zaangażować do tego wydarzenia bębniarza z Polski, zagrać na dwa zestawy perkusyjne. Wybór pada na ciebie. Przyjmujesz zaproszenie?

Beata Polak*: (śmiech) Znając swoje  podejście, że raz się żyje – pewnie tak. A potem, gdy bym się przygotowywała, to byłabym przerażona, że porwałam się na takie szalone działanie…

Masz już doświadczenie w grze na dwoje perkusistów w 2TM2,3. To musi być ciężki kawałek chleba, szczególnie, że brzmienie też ma swoją wagę, a do tego dochodzi szybkość.

Granie na dwa zestawy wymaga ciągłej kontroli i współdziałania. Nie można grać tylko pod siebie, tylko cały czas trzeba słuchać tego, co dzieje się w drugim zestawie. A czasami jest tak, że chciałoby się jakiś groove bardziej osadzić. Jednak jak słyszysz, że druga perkusja gra „do przodu”, to trzeba się temu podporządkować. I to samo działa w drugą stronę. Wcześniej grałam na dwa zestawy ze śp. „Stopą” –  Piotrem Żyżelewiczem, a teraz gram z „Krzyżykiem” i każdy z nich wymaga innego odbioru i współpracy.



Jaki jest klucz tworzenia wirtuozerii? Z taką niewątpliwie spotykamy się w przypadku twojego oraz kolegów grania na najnowszej płycie Wolf Spider zatytułowanej „VI”. Przykład to utwór „LSD” – przyśpieszenia, zwolnienia, „łamanie” rytmów. Masz wykształcenie muzyczne, lata ćwiczeń za sobą, jesteś dydaktykiem. Czy to też kwestia talentu?

Mój kolega Tomasz Goehs, z którym graliśmy w tym samym czasie dyplom z perkusji w szkole muzycznej II stopnia, zawsze mi powtarzał, że talent to 10 procent, a praca 90, ale ja bym to wypośrodkowała, bo zarówno jedno, jak i drugie wpływa na całokształt muzyka. Ukończyłam perkusję klasyczną na Akademii Muzycznej w Poznaniu i od wielu lat uczę w Zespole Szkół Muzycznych w Poznaniu, jednak w większości mojej działalności pozaszkolnej oddaje się gatunkowo cięższemu graniu w zespole Wolf Spider. To dla mnie pewnego rodzaju wyzwanie ze względu na to, o czym wspomniałeś, czyli połamane rytmy, zmiany metrum, tempa itp. I nie da się tego osiągnąć oczywiście bez ćwiczeń. Twórcą tych wszystkich „łamańców” jest gitarzysta Piotr „Mańkover” Mańkowski, który komponuje całe utwory, a potem spotykamy się we dwoje, zanim zagramy z całym zespołem, żeby przegrać partie perkusji i ustalić wszystkie ważne szczegóły. Piotr nie przepuści żadnego uderzenia w bębnach, jeśli uzna, że jest ono bardzo ważne (śmiech).

Gdyby ktoś powiedział Beacie Polak, która dopiero rozpoczynała swoją przygodę z instrumentami na Akademii Muzycznej w Poznaniu, początkowo – jeśli dobrze pamiętam – na fortepianie, potem perkusji, że w 2023 roku będzie w składzie dwóch znanych zespołów, z których jedna to legenda thrashmetalu w Polsce, a druga to supergrupa, nie wspominając o wcześniejszej współpracy z takimi kapelami jak Armia czy Sweet Noise, uwierzyłaby?

Moja historia z perkusją zaczęła się bardzo późno, bo dopiero pod koniec szkoły średniej muzycznej, w której byłam na rytmice. Wówczas na pewno nie uwierzyłabym, że po kilku latach będę grała z różnymi zespołami i zastąpię w Wolf Spiderze Tomka Goehsa, który zainspirował mnie grą na bębnach i pokazywał różne patenty, które wówczas ćwiczył. W ogóle w tamtym czasie nie myślałam o perkusji. Pierwszym moim zespołem był coverowy zespół, do którego ściągnął mnie mój kolega programista Michał Siwa i w którym to zespole, grając wspomniane covery, uczyłam się zgrywania z innymi muzykami oraz opanowywania rytmów na perkusji. Potem było hardrockowe Infinity, które przeszło do finału Mayday Rock Festival w Głogowie, a ostatecznie przeistoczyło się w nu-metalowe Syndicate. Występując z Syndicate w Węgorzewie otrzymałam Nagrodę Największej Indywidualności Festiwalu – gitarę  basową. Potem było już z górki. Najpierw zaczęłam swoją historię w zespole 2Tm2,3 i Armia, potem zastępstwo w Houk i Sweet Noise, kilka piosenek dla Maryli Rodowicz i Michała Szpaka, a ostatecznie zatrzymałam się na Wolf Spiderze, z którym jak na razie nagrałam dwie płyty. Zaprosił mnie też do współpracy norweski wokalista JORN, z którym nagrałam DVD koncertowe z Mediolanu. Regularnie także koncertuję po świecie z Dziewczęcym Chórem „Skowronki” i gram na żywo z teatrem Atofri w przedstawieniu „Ptasi baj” dla najmłodszych dzieci.



Słuchając, jak opowiadasz o tym wszystkim, mam wrażenie, że – nie zrozum mnie źle – jesteś przede wszystkim pasjonatką.

Myślę, że bycie muzykiem było mi jednak pisane, bo gdy kończyłam Podstawową Szkołę Muzyczną w Poznaniu przy ul. Solnej (na tamte czasy jedyną w Polsce, która była połączeniem muzycznej i ogólnokształcącej), to powiedziałam sobie, że już nigdy więcej muzyki i zbuntowałam się na propozycje mojej mamy, by kontynuować dalej naukę w liceum muzycznym. Ale po 2,5 roku doszłam do wniosku, że nic więcej mnie nie interesuje. Jedyne, czym chcę się zajmować, to muzyka. Desperacja była tak wielka, że musiało to się stać „teraz”, bo jeśli nie „teraz”, to zmarnowałabym swoją szansę. Dlatego, mając 16 lat, poszłam do dyrektora Zespołu Szkół Muzycznych w Poznaniu pana Szuberta i powiedziałam, że „jest to sprawa życia lub śmierci” i błagałam, by przyjął mnie do szkoły muzycznej. Ale to był luty, czyli już drugie półrocze rozpoczęte, więc nie istniała taka możliwość, więc powiedział, że mam przyjść w maju na egzaminy wstępne. Jak wspomniałam, moja desperacja była jednak ogromna, stąd przekonywałam go, że zmarnuję swoje życie, jeśli teraz nie będę przyjęta do szkoły. Po kilku dniach dostałam wiadomość, że mogę zacząć chodzić do szkoły muzycznej, powtarzając ostatnie miesiące klasy, na których skończyłam edukację. I tak zaczęłam na nowo swoją muzyczną drogę. Z perspektywy czasu myślę, że wtedy zaczęła się moja prawdziwa pasja, a nie tylko nauka.

Zawsze ciekawiło mnie, czy na sposób, styl tworzenia muzyki mają również wpływ inne czynniki poza doskonaleniem techniki, takie jak doświadczenia życiowe, powiększenie się rodziny (masz trójkę dzieci), światopogląd, nawet korekty gustu muzycznego, bo on też przecież ewoluuje.

Mam czwórkę dzieci, tylko że najstarsza Kaja (pierwszy skład Arki Noego) ma już swoją rodzinę, a ja od 12 lat mieszkam sama z trzema synami. I odpowiadając na twoje pytanie – wszystko ma wpływ. Im jesteśmy starsi, tym bardziej zmieniają się priorytety. Drobiazgi, które kiedyś by nas „zabijały”, jak na przykład jakaś pomyłka na koncercie, dziś traktowane są jako coś ulotnego. To była sekunda, która minęła, a już jest „dalej”, więc patrzymy w przód, nie rozpamiętując tego co było… Kiedyś kwestia zagrania koncertu była czymś najważniejszym, dziś wiem, że nie ma ludzi niezastąpionych. Jak nie ja, to ktoś inny… W sposobie grania też są zmiany. Za młodu człowiek chciał jak najwięcej zagrać, by się wykazać. Dziś wiem, że czasem mało robi więcej i lepiej. Moje nauczanie w szkole muzycznej też się zmieniło. Gdy zaczynałam uczyć, to nastawiałam się na to, by mój uczeń odniósł sukces, więc cisnęłam, by realizował program. Dziś patrzę na ucznia jak na osobę, jednostkę indywidualną, złożoną z emocji, różnych niemocy, jego historii i ograniczeń. Chcę, by to jego nauczanie dawało mu choć trochę przyjemności i zadowolenia z siebie. Czasem to granie jest po prostu terapią…

Fot. MNTS (B.Polak FB)

A czy dla ciebie granie jest albo bywało terapeutyczne?

Ostatnio w rozmowie Litza (Robert Friedrich, występujący w zespołach m.in. Luxtorpeda, 2Tm2,3 – przyp. PB) powiedział mi, że dziwi się, że udało mi się funkcjonować bez leków. Mam za sobą trudne doświadczenia z byłym mężem i rzeczywiście momentami konieczne byłyby leki, ale mnie pomagał wysiłek fizyczny, czyli rower, fitness i właśnie granie na perkusji. Perkusja była i jest dla mnie dobrą terapią.

A wiara – czy ma ona jakiś wpływ na muzykę? Czy jednak bardziej muzyka zaprowadziła cię do wiary?

W okresie nastoletnim byłam związana z poznańskim dominikanami. Potem odeszłam z Kościoła, bo widziałam, że religia, której mnie uczono od dziecka, nie pomagała mi w życiu. Miałam obraz Boga jako sędziego, który tylko czeka, aż się potknę, by mnie ukarać i to była religijność naturalna, a nie żywe doświadczenie tego, że Ktoś wstawia się za mną, ingeruje w moje życie na serio, że interesuje się mną i kocha mnie, grzesznika. I wtedy, kiedy byłam poza Kościołem, Litza zapytał, czy zastąpię na perkusji „Stopę” w 2Tm2,3. Zgodziłam się. I przez muzykę – czadową i Słowo, bo teksty w 2Tm2,3 są wzięte z Pisma Św., zaczęłam się nawracać. Zaczęłam też uwrażliwiać się na to, czego słucham, ale też z kim gram i co gram.

Projekt muzyczny 2TM2,3 to misja ewangelizacyjna?

Misja ewangelizacyjna jest wtedy jak Kościół posyła na misję. Nas Kościół nie posłał, ale przyciągnął i to, że możemy służyć naszymi umiejętnościami grając i jednocześnie śpiewać Słowo Boże jest jakby formą wdzięczności, a jeśli to Słowo dotknie też innych, to chwała Bogu.

Domyślam się, że paradoksalnie w większościowo katolickiej Polsce ciężko być dzisiaj osobą publiczną, która publicznie deklaruje swoją wiarę. Galopuje laicyzacja, Kościół też dokłada do niej swoją już nie tylko cegiełkę, ale cegłę poprzez skandale seksualne czy bratanie się niemałej liczby hierarchów z władzą.

Kilku moich znajomych odsunęło się od Kościoła z powodu tych skandali. Mówią, że wierzą, ale do kościoła nie chodzą. Mnie nie podoba się to, co dzieje się w Kościele i chciałabym, żeby Kościół został oczyszczony z tych wszystkich brudów. Ale ja jestem w nim nie ze względu na ludzi (tak było, gdy chodziłam do dominikanów). Jestem w Kościele dlatego, ze doświadczyłam miłości Boga, który kocha grzesznika miłością bezwarunkową (nie jego grzechy) i mu wybacza… i dlatego że spotkałam Chrystusa Zmartwychwstałego w faktach mojego życia.

W jednym z wywiadów wspomniałaś, że podczas grania jesteś emocjonalna. Widoku tej ekspresji doświadcza również widz. To istotne, jeśli chodzi o odbiór koncertu?

Rozwiany włos, uderzenie z zza ucha, gra całym ciałem… Myślę, że dobrze jak oprócz tego, że się gra, to jeszcze się wygląda (śmiech). Ale rzeczywiście jestem emocjonalna i ekspresyjna, więc gdy muzyka jest również taka, to trudno mi jest pozostać stateczną przy bębnach. Wiele razy czuję przed koncertem, że brak mi sił, ale jak wychodzę na scenę i usłyszę pierwsze dźwięki, to czuję się tak, jakby ktoś odpalił we mnie turbo. A potem bąble na palcach, krew i pot (śmiech).

Fot. Fotoadamix Fotograf (B.Polak FB)

W swoim czasie miałem okazję przez kilka lat często spotykać się z artystami z różnych branż. Trafiłem wtedy na dziewczynę o, moim zdaniem, genialnym głosie, z niezłą techniką śpiewania, oczywiście z przestrzenią do dalszych szlifów, bo była to jeszcze młoda osoba. Kiedy zapytałem jej matkę, która jednocześnie pełniła funkcję menadżerki, dlaczego nigdy wcześniej nie słyszałem o córce, skoro występuje na scenie już od kilku lat, odpowiedziała, że kilkakrotnie próbowali swoich sił w różnych programach typu „talent show”, ale nigdy z powodzeniem. Nawet jeśli jury doceniało wokal dziewczyny i awansowało ją do dalszych etapów, to w kolejnych odpadała z powodu braku wyrazistej osobowości. Czy my dzisiaj za bardzo nie skupiamy się na formie, czasem grzebiąc przy tym wartościową treść?


Myślę, że czasem tak jest, ale dziś jest naprawdę dużo osób świetnie śpiewających, świetnie grających na bębnach i mega trudno się przebić. Czasami wydaje mi się, że przez to, że zaistniałam z metalową kapelą Syndicate, a potem grałam w czadowych zespołach, to włożono mnie do szufladki z napisem „metal”, choć przecież równie dobrze zagrałabym pop czy klasyczny rock. Dlatego taką odskocznią jest dla mnie akompaniowanie Dziewczęcemu Chórowi „Skowronki”, bo gram tam na małym jazzowym zestawie z centralą 16 cali i to bardzo różnorodną muzykę: od etno, przez rozrywkową, po szlagiery jazzowe jak „Sing, sing, sing” Benny’ego Goodmana.

To może porozmawiajmy chwilę o czym jest dzisiejsza muzyka, celując w rodzimy grunt. Śpiewamy w większości o miłości, relacjach damsko-męskich i tak było od zawsze. Odnoszę jednak wrażenie, że kiedyś – mam na myśli lata ’90 i w dół – więcej skupiano się na problemach społecznych, zaś teledyski były dla dźwięku artystycznym wzmocnieniem. Oczywiście mamy wyjątki: Krzysztof Zalewski, Dawid Podsiadło, Artur Rojek, ale czy my obecnie nie banalizujemy i nazbyt nie komercjalizujemy muzyki, sprowadzając jej funkcje jedynie do rozrywki?

Trudno odpowiedzieć mi na to pytanie, bo przyznam szczerze, że niewiele słucham rodzimych artystów obecnych lat. Kiedyś muzyka rzeczywiście niosła jakiś konkretny przekaz. Był dobry tekst, oprawiony dobrą muzyką. Dziś jak włączam radio, to mam wrażenie, że wszystko jest takie podobne do siebie i niestety mnie nie inspiruje. Ale, tak jak wspomniałam, nie znam się na obecnych trendach i nie jestem w stanie wymienić choćby kilku polskich artystów młodego pokolenia. Pamiętam za to tych z lat 90-tych.

Wspomniałaś o kształceniu młodych bębniarzy i koncertowaniu z Dziewczęcym Chórem „Skowronki”. Czy obserwując ich zmagania na co dzień jesteś spokojna o przyszłość polskiej sceny muzycznej?

Gdy ja chodziłam do szkoły muzycznej II stopnia, to perkusja była tylko w II stopniu, więc uczyli się na niej starsi uczniowie – mający od siedemnastu do dwudziestu kilku lat. I kiedy oni kończyli szkołę średnią, to otrzymywali zawód muzyka. Praktycznie już będąc w szkole muzycznej, grali w różnych kapelach, rozwijali się wszechstronnie, wiedzieli do czego zmierzają. Z kolei dziś przyjmuje się dzieci na perkusję od I klasy szkoły podstawowej, stąd dla wielu z nich szkoła muzyczna jest tylko drugą szkołą i nie wiążą swojej przyszłości z muzyką. Ale ci, którzy chcą iść w kierunku muzycznym, są dużą nadzieją dla polskiej sceny. Mnie najbardziej zależy na tym, aby rozbudzić w uczniu kreatywność, by mógł odkryć w sobie coś, co spodoba mu się w tej perkusji i pociągnie go w dalsze jej rejony, by mógł zacząć sam poszukiwać w tym siebie. Mam kilku swoich absolwentów, którzy pozostali wierni perkusji, co bardzo cieszy. A co do „Skowronków”, to uważam ten dziewczęcy chór za najlepszy w naszym kraju, ale również poza nim, czego dowodem są wygrane na międzynarodowych konkursach. Chór ma bardzo zdolną, ekspresyjną i kreatywną panią dyrygent Alicję Szelugę, która serce oddaje tej działalności, dzięki czemu w chórze są świetnie śpiewające dziewczyny, a absolwentki odnoszą już swoje wokalne sukcesy.

A propos płci żeńskiej. W Internecie można także znaleźć udzielane przez ciebie lekcje gry na perkusji „Zagraj w To z Kobietą”. Wiem, że zachęcasz szczególnie płeć piękną do mierzenia się z tym instrumentem. Czy dzisiaj mamy więcej perkusistek niż kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat temu?



Oczywiście, jest ich więcej. Kilka lat temu miałam zebrać 10 dobrze grających perkusistek do utworu Jana A.P. Kaczmarka „Rapsodia śląska” i nie było z tym problemu. A lata wstecz, gdy ja zaczynałam pojawiać się z metalowym zespołem Syndicate na scenie, to wiele razy spotkałam się z pewnego rodzaju ignorancją płci męskiej. Jednak po koncercie mieli odwagę przyjść i pogratulować.

A cykl lekcji „Zagraj W To Z Kobietą” zrobiłam na zlecenie Magazynu Perkusista razem z  „Mańkoverem” Piotrem Mańkowskim – moim gitarzystą i założycielem zespołu Wolf Spider. Piotr oprócz tego, że jest świetnym gitarzystą, jest też bardzo dobrym realizatorem dźwięku w swoim studiu „Coverius” w Poznaniu. To dzięki niemu mogły powstać te filmy, bo zajął się całością produkcji: kręceniem filmu, nagraniem dźwięku, montażem i miksem.

Na koniec tradycyjne pytanie o plany. Wspomnieliśmy o płycie Wolf Spider, która ukazała się w tym roku. Jeśli dobrze pamiętam, w 2023 roku światło dzienne miał ujrzeć również nowy album zespołu 2TM2,3?

Tak, i mam nadzieję, że tak się stanie, bo instrumenty są już dawno nagrane. We wrześniu dograne będą ostatnie wokale i już tylko miks.

A może szykuje się też współpraca z jakimiś zagranicznymi artystami? Muzykowanie z Jornem Lande już było, więc teraz może jednak ten Dream Theater…

(śmiech) Z ciebie to jednak żartowniś.


*Beata Polak – jedna z najzdolniejszych perkusistek w Europie. Absolwentka Akademii Muzycznej w Poznaniu. W 1997 roku na Festiwalu Rockowym Węgorzewo otrzymała nagrodę dla „Największej Indywidualności Festiwalu”. Współpracowała lub grała z takimi kapelami jak: Syndicate, Armia, Houk, Sunguest, Arka Noego, Acid Drinkers, Sweet Noise, JORN, a także Marylą Rodowicz i Michałem Szpakiem. Obecnie występuje w zespołach Wolf Spider oraz 2TM2,3. Wieloletnia nauczycielka perkusji klasycznej, akompaniatorka Chóru Dziewczęcego „Skowronki”.

Fot. główna Fotoadamix Fotograf (B. Polak FB)